FB radośnie oznajmił mi o 40-tych urodzinach znajomej. Tyle mialaby lat AniaR., gdyby żyła. Nie znalam innej osoby, która by tak radośnie i intensywnie żyła, gdy już teoretycznie "żyć nie powinna", która odzywiana już tylko dolejitowo, wciąż podejmowała gości jedzeniem, która ze zwisającymi woreczkami, wenflonami i rurkami w nosie jeżdziła na święta do róznych swiątyń (bo mamy ich tylko kilka w Polsce) i brała czynny udział we wszystkich uroczystościach, z tancami włącznie. Wszędzie towarzyszyl jej kochający mąż, bez niego nie dalaby rady obsłużyć całej aparatury
Napisała mi kiedys piekny list, że tak naprawde czas choroby jest najszczęśliwszy w jej życiu i tą pełnia szczęścia żyła do końca. Umarła tuz przed końcem moich naświetlań. Dzis się popłakałam. W sumie nie dlatego nawet, że umarła, bo wycisneła z zycia tyle ile się dało, wielu nie potrafi tego zrobić w ciagu stu lat, jej sie udało w 35. Ale na FB zobaczylam wpis jej mamy i serce mi pęka