okazuje się, że ebuka też nie mam, ale po lulowej opowieści przypomniało mi się coś innego.
swego czasu jeździliśmy paczką na rajdy z pttku wrocławskiego. po czeskiej stronie sudetów byliśmy wtedy, a ponieważ nie były to kolonie szkolne, więc cała grupa miała dużo luzu (leźcie gdzie chcecie, ale na pociąg powrotny macie zdążyć).
więc z gór schodziliśmy w miarę w kupie, ale potem się rozczłonkowywaliśmy i ponowne spotkanie na dworcu.
jakoś tak nam (5 osób) w sklepie zeszło, czas się kurczył, szliśmy szosą, ukrop, pot się leje, zakupy ciężkie, bo do apartamentów trza to na koniec wsi dotargać, idziemy, idziemy i w końcu padło pytanie "kurka, gdzie my jesteśmy?". chwila zastanawiania się, wróżenia z mapy, pociąg odjeżdża lada chwila, a my nawet nie wiemy w którym kierunku biec.
nagle cud - przed nami pojawiła się Czeszka. no to truchtamy do niej. kolega - zaznaczam, że wszyscy z tej piątki byliśmy wtedy na studiach, więc jakiś minimalny powiew inteligencji wydawałoby się że powinien się spomiędzy nas wydobywać...
no więc Krzyś głośno i wyraźnie pyta panią: "przepraszam bardzo, jak dojść do dworca?"
kobieta patrzy i myśli. Krzyś niestrudzenie, jeszcze wolniej i wyraźniej: "do dworca. PE-KA-PE"
pani jakoś nie bardzo kumata (i nic dziwnego), za to my prawie posikani ze śmiechu.
na szczęście, na szczęście... przypomniałam sobie ten znak drogowy, jaki Czesi stawiają przy przejazdach kolejowych i mówię: "gde je 'Pozor, wlak'?"
"Aaa!" - rozpromieniła się i palcem pokazała kierunek.
zdążyliśmy w ostatniej chwili.