I jak żyć, jak zyć?
Sterte prania wrzuciłam, a jako że dalej pada trza było to do suszarki. Nasz Gaur pojechał do Kanady rodzinke odwiedzić jak tylko przyjechalismy, wiec ja gotuję kolację. Zatem po ciemku juz polazłam coby zobaczyc jak tam suszenie, a że w bebnie znalazło się kilka sari, to bylam pewna, że sie poplatały i trzeba będzie dosuszyć. I sie nie myliłam. Pralka i suszarka sa w budynku zwanym
bodega gdzie oprócz zarzadzania naszą elektrycznościa, pełno jest widła i powidła
No i w ramach oszczędności chłopy od miesięcy nie kupuja żarówek
W smetnym swietle latarki zatem rozplątywałam sobie powiązane w powrozy sari, rekawy i nogawki. Z tyłu za mną rozległ sie dziwny grzechoczacy dźwiek. Troche za głośny jak na przestraszona jaszczurkę. Co to jest? Poswieciłam. Na półkach te same graty co zawsze, puszki, gwoździe, nic szczególnego nie widać. Wróciłam do rozplątywania. I znowu ten dziwny hałas. Czyżby jakas wielka mucha lub osa utkneła w butelce? Poświęciłam znowu i
Na górnej pólce z gratami, po puszkach i butelkach pełzł wielki wąż!!!
Nie wnikałam już jaki, jestem pewna, że iał jakis wzorek, ale wolałam sie nie zastanawiać czy ten grzechot pochodził z jego gramolenia sie po rupieciach czy może jest to grzechotnik. Wyfrunęłam stamtąd jak perszing, z wrzaskiem. Ale od czasu gdy wyprowadzili sie saci i Sanatan w Madhuvan nie ma juz rycerzy
Zatem chłopcy z uwaga wysłuchali informacji o węzu i stwierdzili, że... jutro powiedza o tym Juanowi
A moje pranie do tego czasu zaplesnieje. albo jeszce gorzej- wąz mi wpełznie do tego prania