Dana, wąż uciekł
Za to teraz "wężolap" pojechał do USA, a nasz Gouruś znalazł we własnej chałupie wylinke z węża
Już od dwóch dni wszystko sprzata, węża ani śladu
Węże są ładne, gdyby tylko mogły uprzedzac o swojej obecności...
Zostaliśmy tylko we trójke na kilka tygodni, więc nie mam kiedy pisać, z czytaniem nie nadążam. W paszczy znowu sie ugryzłam, więc znowu mam wielka bolącą aftę, a miejscowa doktora orzekła, że te afty to z "zapalenia jelit", więc nadawała mi lekarstw na owo i za miesiąc mam się zjawić. Tudziez twierdzi, że jestem "żółta" i mam nie jeść tyle ayote i papaji. Pani doktora sobie chyba żartuje- teraz jest sezon na ayote i papayę i JEM JE CODZIENNIE BO UWIELBIAM. A co do koloru skóry, to mi nie przeszkadza, nie jestem rasitką
Wczoraj spokojnie podlewałam ogródek (suszę mamy, kto to widział w porze deszczowej
) a tu nagle słysze przeraźliwy wrzask, ajkby kogos mordowano i za chwile drugi. W pierwszej chwili pomyslalam, że Gouruś miał wypadek z bykiem lub wołem. No ale przypomniałam sobie, że widzialam go jak juz wracał z pastwiska do domku, wiec to nie mógł być on. Shyamek w kuchni- niemozliwe, żeby sobie zrobił coś aż tak strasznego. A w weekend pracownicy nie przychodzą... Cisnienie mi skoczyło... Odłozyłam węża (ogrodowego
) i wracam. Shyamek zamiast w kuchni stoi na podwórzu pod drzewem. Żywy- to już dobrze, nie widać żeby mu brakowało ręki czy nogi, nieskazitelnie biale kuchenne ubranie niezbroczone krwią. Stoi i gapi sie na drzewko cytrusowe. Okazało się, że psy zaatakowały i poraniły małpe, która zeszła na ziemię, Shyamek rzeczywiscie wrzeszczał, ale po to żeby ja puściły. Małpa przeżyla i udało jej sie wdrapac na tego własnie cytrusa, uff . Nasze "terminatory" uwiązaliśmy na czym się dało, zeby mogła bezpiecznie wrócić do lasu- drzewo nie dotykało bowiem innych drzew i wydawało się, że znowu bedzie musiała zejść na ziemię. Poradziła sobie lepiej niz mysleliśmy- przeszła po kablu elektrycznym i czmychneła, gardząc miseczką słudziutkiej papaji. O wsi spokojna!