A ja bym nigdy się w całosci nie powierzyła znachorom.
Bo to już mafia, której nawet teoretycznie nie da się podac do sądu dopóki jakas ofiara nie umrze i da się udowodnić, że to przez tą osobę.
Chorowałam kiedyś poważnie, miałam zła diagnozę, a objawy się nasilały. Mój dobry przyjaciel polecił mi bioenergoterapetę, swoejego znajomego, w którego wierzył jak w obrazem, do którego nawet jeden guru jeżdził. Facet brał stówe za wizytę, a w ulotkach mial napisane jak to na odlegośc leczył premierów Czech i Austrii. No jak nie ulec czarowi?
W poczekalni siedziała pani, która "leczyła" u niego raka. Gdybym ja jeszcze później spotkala, może ocaliłabym jej zycie
Facet wydał mi sie dziwny już na początku, gdy w czasie niby dawania energii odbierał telefony i gadał z róznymi ludźmi, od czasu do czasu zapewniając mnie "jestem tam, jestem". Dotykał mnie w róznych dziwnych miejscach, ale święta naiwności, myslałam, że to o tą energie chodzi
Na kolejny zabieg umówil się ze mną wieczorem. Bylam ostatnia w kolejce, a on jeszcze wyjrzał do poczekalni, żeby sie upewnic, że już nikogo tam nie ma. No i wtedy to dopiero mnie obmacał, a mi w końcu zaświtało, że to cholerny zboczeniec
Zwiałam stamtąd aż się kurzyło. Wtedy jeszcze net raczkował, bo dziś to byłby ogłoszony na całym FB, żeby sie od niego trzymac z daleka. Tylko czy ludzie by uwierzyli?