Muszę w końcu zabrac się za sprzatanie, deszczu! Gdzie jesteś! Skąd mam wziąc czas na sprzatanie jak nie pada!
Pare dni temu przyszlam z ogrodu zziajana. A pod moimi drzwiami jatka! Świeża, ledwie krzepnąca krew
Rozejrzałam się wokoło, trupa nie widać. Nie ma sladów na oknie, ze jakis ptak probowal w nie wlecieć, nie ma śladów walki... Kocica zeżarła ptaka? Powinny byc pióra...
Tymczasem Syamek przyszedł z wieścią, że nasz pies jest ranny, krew mu leci z ucha
Zwierzak zadekował sie pod samochodem, wytaszczylismy go stamtąd. Rzeczywiście miał krew na głowie i pod szyją, nic jednak nie wygladało na ugryzienie. W końcu dostrzeglismy przyczynę- krew, zywo czerwona, tętnicza, ciekła z koniuszka ucha! No i jak to zatamować? Przywiązaliśmy Bhime na łańcuchu. Najpierw próbowałam na cukier. Zaraz się jednak rozpuscił. Tymczasem Bhima trzepal glową, obryzgując moją sukienke, twarz, oczy. "No pieknie, mam nadzieję że się nie zaraże gorączka kleszczową"- pomyślałam. Gaur przyniosł psiukacz z fioletem i kołnierz, żeby psu załozyc na szyję. Niestety zwierzak wpadł w jakis amok przez ten kołnierz i ściagnął go sobie z szyi razem z łańcuchem, po czym zaczął się oddalać w kosmicznym tempie, opryskując przy okazji krwią pranie Syamka. Na szczęście Gouruś wpadł na genialny pomysł i zagrzechotal chrupkami i pies z łakomstwa wrócił.
Wypsikalismy fiolet do końca, potem Gauruś próbował stosowac ucisk na ucho, ale nic nie pomagało i wreszcie dalismy spokój. Legowisko zrobiło się brunatne, krew obryzgała sciany i posadzkę... No kto by przypuszczał, głupi koniuszek ucha... Wreszcie zwierzak się zmęczył i zasnął i dopiero wtedy krew zaczęla krzepnąć. Ale slady pod moim domkiem zdązyły zaschnąc i sa tam do dziś, nie wiem czym to zetrzec, nie chcę uzywać własnej ścierki do podłogi
Śyamek sprzatał dziś, tylko że on ma gdzie podłączyc węża to sobie woda pod ciśnieniem umył, ech...