Dokończę wreszcie relację z przylotu, ha ha.
Jak rezerwowałam bilet agent z biura podróży wysłał mi kilka opcji. Z tej oferującej naszybszy czas podróży zrezygnowałam, gdyż czas przesiadki we Frankfurcie- 1godzina 10 minut wydawał mi się nierealny. Wybrałam swoją wersję, poszłam do biura, zapłaciłam... nie sprawdziłam. I dopiero niedługo przed wylotem z Kostryki zorientowałam się, że jednak lecę z tą feralną przesiadką!
Po wylądowaniu załoga samolotu nie chciała mnie wypuścić, miałam czekac aż wyjdą wszyscy pasażerowie. W końcu pozwolili mi wyjść, ale pan z wózkiem stał na końcu korytarza i owiedział, że nie podjedzie dopóki wszyscy sobie nie pójdą. W końcu udało mi się go przekonać żebyśmy ruszyli. Zrozumiałam na czym polegał problem- trudno jest manewrować wózkiem gdy wokół snują się stłoczeni w wąskim korytarzu inni pasażerowie. Miałam nadzieję, że ten zwykły wózek inwalidzki i pchający go starszy pan wkrótce dowiozą mnie do elektrycznego samochodzika, który z kosmiczną prędkością dowiezie "inwalidę" na miejsce. Niestety, powtarzał się schemat z Kanady, gościu przed emeryturą pchający młodszą od siebie babę z walizką. Czas pędził nieubłaganie. Dojechaliśmy na kontrolę najpierw paszportową, tu dało radę wepchnąć się w kolejkę. A potem kontrola celna. I znowu pech! Choć widzieli, że przyjechałam na wózku, wzięli mnie na bok, obmacali, zrobili testy na narkotyki w walizce, wybebeszyli całą zawartość mojego poręcznego. Pomalutku, sadystycznie. A mój przewoznik nie szczędził uszczypliwych uwag na temat braku inteligncji u osobników, którzy sobie zostawiają tak mało czasu na przesiadkę
Dowiózł mnie wreszcie do bramki, jeszcze cośtam musieli sprawdzić w moich papierach, gościu odstawił mnie na bok. Boarding zaczął się ze 2-3 minuty potem. Uff! Nigdy więcej takiego lotu! Byłam pewna, że moja walizka nie przyleci z powodu tej krótkiej przesiadki, nie widziałam jej gdy załadowywano bagaże. Czekała mnie jednak miła niespodzianka- dotarła!
Błagałąm moja mamę przed wyjazdem, żeby nikt po mnie nie przyjeżdzał, zwłaszcza ona. Ona zostałą w domu, jej bracia przyjechali. A ponieważ im się nie da powiedzieć jak jechać, tylko słuchają GPSu to przez kolejne 3 godziny jeżdziliśmy wokół Warszawy po jakichś bezdrożach, ostatecznie wyjechaliśmy na jakąś odrębną trasę, a już do Lublina wjeżdżaliśmy z jakiejś dziwnej strony, że aż nie mogłam rozpoznac gdzie jesteśmy. Chyba następnym razem nikomu nie powiem kiedy mam lot