tak, po Twojej emotce odebrałam to jako odrobinka żalu
ale chyba wiem o czym myślisz - to znaczy tak sobie wyobrażam, że jest podobnie jak u mnie. nie kwota jest najważniejsza, ale pomysł i 'dopasowanie' do odbiorcy (co też wcale nie znaczy że musi być najtańsze
). ech, super by było mieć budźet nieograniczony... chyba bym wtedy wszystkich do australii na miesiąc zaprosiła
ale jak się ma "trochę" mniej, to się gospodaruje tym, co się ma. i to też mi przynosi dużo radości.
tak jak, dano, piszesz - również kwestia zwyczajów. w mojej rodzinie "od zawsze" prezenty były "dla dzieci", w rodzinie mojego szanownego - "dla wszystkich". w naszej wspólnej zdecydowaliśmy, że wybieramy opcję "dla wszystkich". wolimy każdemu dać po odrobince niż "tylko dzieciom" (bo niby dlaczego mam być poszkodowana, tylko dlatego, że jestem stara?
). różnie to wygląda w różnych latach, raz jest bardziej "bogato", raz mniej. bywało tak, że jednego roku dawaliśmy po kilkadziesiąt zł (albo i więcej jak tak akurat wypadło), a innego własnoręcznie robiliśmy nutellę z orzechów z rodzinnego drzewa
najważniejsze, żeby było z tym dużo uciechy. bo uwielbiam dawać prezenty. (i dostawać
) uwielbiam ten czas zastanawiania się co komu mogłoby sprawić radość, co jest potrzebne, o czym marzy, co by do niego pasowało. to przypominanie sobie kiedy co kto mówił że coś by chciał. albo podpytywanie i udawanie tej_drugiej_strony że się wcale nie orientuje, że jest właśnie dyplomatycznie wypytywana
i bardzo lubię mieć na to wszystko czas. żeby tak bez pośpiechu, listę zrobić, a potem wybierać, spokojnie zapakować (najczęściej w wigilię rano, ech...) i czekać na reakcję. to taki mój ideał. do którego nie zawsze mi się udaje dojść. i zostają prezenty "na ostatnią chwilę". no i wtedy najczęściej kończy się w empiku
(i w tym miejscu, amorku, baaaardzo Ci zazdroszczę, że masz już wszystko skompletowane!)
a co do tej australii - ostatnio ciągle o niej myślę i po nocach mi się śni. baaaardzo bym chciała pojechać. mam tam przyjaciela. mieliśmy plany (za jego namową) jechać na jakieś 5 lat - ja, szanowny i nasze dziecię. byłam wtedy w drugiej ciąży. leżałam i czytałam o wszystkich procedurach, wnioskach na wizę (akurat wtedy były wstrzymane, więc nie zdążyliśmy załatwić), planowaliśmy pracę, ja w domu z maluchami, sprawdzałam jak tam szpital w sydney, czy mają odpowiednie zaplecze do prowadzenia trzeciej ciąży po dwóch wcześniejszych cesarkach
, znalazłam koleżankę i takie tam. ale życie napisało inny scenariusz. najpierw wcześniak, a potem skorupiak. australia poszła w odstawkę na zawsze.