Ech, dzisiaj to już był szczyt frustracji!
Jakiś tydzień temu obczaiłam, że na moich papierach imigracyjnych nie przybito waznej parafki. No i nie ma zmiłuj, zapłacić musze "papugom", coby cos poradziły. Troche mnie podbudowało, że pierwsze kroki w tej sprawie mogłam przez internet, że dokument do podpisu wysłali mi autobusem, więc nie musiałam jechac do San Jose. Ale od piątku gwiazdy cos nawaliły... Najpierw Murli zapomniał odebrać mój list.
"a co tam, odbierzemy jutro, oni tam nawet w niedziele pracują". Prosiłam, żebyśmy jechali natychmiast po sniadaniu. Murli zjawił się o 9-tej i myslałam, że własnie wyruszamy, ale nie, nagle okazało się że dokladnie wtedy musi zjeść. I jak dojechalismy to wprawdzie kobita z pukntu pocztowego wręczyła mi list do garści, ale oznajmiła, że juz nie przyjmie zwrotnego, bo wlasnie wyjeżdża... tym autobusem, który odbierał pocztę. Kazała zjawic się w poniedziałek przed 9-tą...
Na dzis miałam tez umówiona wizyte kontrolną u doktory w Nicoyi. Doktora na swoim aparacie namierzyła mi nadcisnienie i kazała sprawdzać, coby sie upewnić. I co? Za każdym razem miałam cisnienie poniżej normy! No chcialam jej z triumfem pokazac tę moja kartke z zapiskami i powiedzieć coby sobie pazurków nie ostrzyła na wcisnięcie mi jakiegos leku od cisnienia.
Wszystko było tak pieknie zaplanowane- 9-ta rano- wysyłam list, o 10-tej jestem w Nicoyi, potem malutkie (baaardzo malutkie) szalenstwo na zakupach i słodki powrot do domciu. Emma miała zas z rana zanurkowac w śmietniku, gdzie niechcący wyrzuciła paragon i wymienić buty. Żadnych ostrzegawczych snów, żadnych omenów...
Właśnie zabieralam się do rozpoczęcia podlewania kwiatków, gdy zobaczyłam nadbiegającego Juana. "Gdzie jest Gaur? Jeden z wołów spadł z pastwiska, ma złamany róg, lezy i sie nie podnosi, potrzebujemy wszystkich, żeby go podnieść!" Rzuciłam węża i pobiegłam wyciagnąć z piernatów Murlego, Juan poleciał do domku Goury. Zanim zeszłam z pagórka, Gour już powiedział Syamkowi, jeszcze po drodze mieli zgarnąć Saciego. Zanim zjawił sie Murli, nadeszła Emma. Syam, jka duch, wylazł ubrany w "strój ludowy", do obowiązków kapłańskich. No chyba tak nie zamierza iść? Ale poszedł tylko na rekonesans, przebrał się po zobaczeniu całej sceny.
Nieszczęsne zwierze leżało z żałośnie opadnietym, zakrwawionym rogiem, który przesłaniał oko. To nasz ulubieniec, najśliczniejszy i najmilszy z wołków, Śukadev!
Okazało się, że wczoraj drugi wół wypchnął go z pastwiska w stromym miejscu, Śuka przetyrlal się kilkanaście metrów i wyladówał na kamieniach w wyschnietym strumieniu poniżej. Gaur zaprowadził go spowrotem na pastwisko i nie zauważył, żeby cos mu dolegało. Nie utykal, nie mial widocznych zadrapan, może tylko ruszał się troche wolniej. Niestety, wszystko wskazuje na to, że został wypchniety po raz drugi! I tym razem chyba spadł na głowę lub plecy.
Koszmar, on waży cos około 500kg, próbowałiśmy, ale za boga nie dało rady go podnieść! Po każdej próbie trzeba było ułożyc go w lepszej pozycji, co oznaczało ciagniecie biedaka po pełnej kamyków drodze. No bedzie miał odlezyny jak arbuzy!
Kilkaktrotnie sam usiłował wstac, ale nic z tego. Podnosi przednie nogi, tylne się zapadają. Najgorszy był ten koszmarny, zakrwawiony, oblepiony ziemia róg, zaslaniający mu oko. Gaur pojechał rankiem do Nicoyi, zeby znależć weterynarza, znalazł w koncu jakąs kobietę, która zgodziła się, że może po południu ewentualnie przyjechać... jesli ściągniemy koparke i 10 ludzi do podniesienia zwierzęcia!
W kazdym razie orzekła, żeby Gaur sam odciął ten róg i powiedziała, żeby to robił na zywca "bo to go tak boli ze i tak zaden przeciwbólowy mu nie pomoże". chyba nie lubie tej weterynary
Nie byłam w stanie uczestniczyć w "operacji", zwłaszcza, że jak się okazało róg był złamany, ale sie jeszcze się trzymał na kawałku kości, skalpel był zatem bezzużyteczny. Widziałam tylko jak Juan ostrzył maczetę...
Chłopcy starali się zrobic jakis zaimprowizowany daszek, bo w słońcu temperatura dochodzi czasem do 40 stopni, nie chcielismy, zeby padł na udar. No ale te wszystkie płachty nie do końca sie sprawdziły, ostatecznie po południu je usunęliśmy. Mama Śuki zauwazyła z pastwiska, że coś się dzieje. To niby duże "dziecko" bo juz ma pare lat, ale dla niej wciąz dziecko... Muczała zaniepokojona... To była nasza ostatnia próba, przyprowadzilismy ja blisko w nadzieji, że Śuka wstanie na jej widok. Bardzo się starał, ale nie dal rady
Murli spedza noc razem z nim, spi obok w hamaku