Dopiszę, że zaczęłam go wyciągać na rower po jego zawale. Najpierw jeździliśmy powolutku, bo bardzo się męczył. Ja wtedy potrafiłam dziennie przejechać 30 - 35 km.
Potem Tacie się spodobało, a i kondycje miał coraz lepszą.
No i jeździ sobie po wsiach okolicznych, gdzie na zabawy chadzał w młodości. Przypomina sobie, co gdzie było.
Połowa wyprawy ( bo jeździ raz, albo dwa razy w tygodniu) , to planowanie.
I to też jest fajne.
Szkoda, że za nim nie nadążam.
Ale cieszę się, że on daje rade.