dżiizas! Znajomy dotarł do Vrindavany w Indiach. To jest bardzo święte miejsce hinduizmu, bo tam urodził się Kryszna (choć to skomplikowane
). Ale świętość jest dość mocna przykryta, bo Indiom do raju baaardzo daleko- zanieczyszczenie wody i powietrza, hałas, natrętni sprzedawcy, tłok, śmieci i małpy na ulicach, ślamazarność załatwiania czegokolwiek, by wymienić kilka z przyczyn, które mogą zamienić pobyt tam w koszmar. To jednak pikuś. Najbardzej martwi mnie opis owego "leczenia". O ile do ayurwedy jako takiej mam bardzo pozytywne nastawienie, to ten konkretny lekarz i jego autorska metoda wyglądają mi na naciągactwo grubymi nićmi szyte
Wyobraźcie sobie, że przez pierwsze 6 miesięcy rocnego leczenia pacjent oprócz brania leków ma... wypijać 10 litrów wody dziennie!!! Nieźle to sobie spryciarze wymyślili, bo w opisie leczenia jest, że jeśli pacjent wypija mniej, to leczenie nie działa. Czyli wina pacjenta, że umarł na raka. Do tego dieta- nie wolno większości warzyw i owoców, a prze pół roku także produktów mlecznych (to że dieta ma być wegetariańska to oczywiste), a odstępstwa od diety- oczywiście sprawią, że leczenie nie będzie działać lub... przeciągnie się w czasie.
To jednak nie wszystko, zerknęłam na więcje szczegółow. Koszt ziół- około 100 dolców tygodniowo- w porównaniu z kosztem w Meksyku to chyba dramatu nie ma. Tylko... z opisu wynika, że pacjent dostaje te zioła i korzonki do ręki i ma je sobie sam pokruszyć w moździerzu (jak jest wilgotno trzeba najpierw podsuszyć) i wymieszać z czym tam trzeba. Woda do picia ma być ciepła lub gorąca, a te dietetyczne posiłki trzeba sobie przygotowywać samemu. No ciekawe jak facet, który będzie miał w pęcherzu 10 litrów wody do wysikania będzie chodził na zakupy, miał czas na gotowanie i rozdrabnianie ziółek. Żeby było śmieszniej- warzywa powinny być ekologiczne. Słowo ekologiczny w kraju, gdzie farbuje się bakłażany na fioletowo, żeby dobrze wyglądały do sprzedaży to jakiś ponury żart. Kurcze, tak mi go szkoda, ale wpakował się w to z własnej woli, niestety