Już wiem dlaczego baskijcy terroryści nazywali się Eta
Wczoraj przed południem przeszłam się do domków gościnnych, żeby zobaczyć czy dachy ciekną w nich równie intensywnie jak w mojej chałupie. Nie wszędzie dało się zajrzeć, bo albo nie miałam kluczy albo drzwi tak spęczniały że nie dałam rady otworzyć, niemniej jednak wydaje się że tylko w dwóch było bardziej intensywne pzreciekanie. Ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy, z kamizelką przeciwdeszczową z przodu, zeby mi nie zaciekało prze zapięcie i przyłbicą na twarzy, wyf]glądałam jak jakaś parodia "Opowieści Podręcznej". Nie chciało mi się otwierać furtki broniocej krowom dostępu do naszej części mieszkalnej, więc tylko podnosiłam ją go góry żeby się przeczołgać, uważając by drut kolczasty nie podarł mi płaszcza.
Skupiona na tym, żeby się nie pośliznąć i nie przewrócić, z horyzontem zawężonym dodatkowo przez przyłbicę, patrzyłam na strumienie mętnej wody żwawo płynącej koleinami, zastanawiając się czy lepiej iść własnie w tej wodzie, czy po suchszej nieco trawie pośrodku, która mogła za to kryć węża. Nie rozglądałam się na boki.
Wróciłam do domku, zastanawiając się czy odbyć teraz podróż na drugą strone naszej finki (korciło mnie ujrzenie wzburzonego strumienia). Ja jakieś 15 minut przyszedł Gaur. Zaskoczyło mnie to- przynosił mi posiłki, ale do obiadu było jeszcze ponad 2 godziny.
"Nasza droga jest zasypana, widziałem jak runęła masa błota, jesteśmy odcięci od świata, tego nie da się usunąć bez spychacza!"
Ubrłam się na powrót w strój mokrego Jedi. Najpierw zobaczyłam szeroki strumień jasno brązowej, błotnistej wody na drodze. Zza budynku świątynnego dopiero mogłam zobaczyć, że w jednym miejscu przy zakręcie niemal cała szerokość drogi zasypana jest grubą warstwą mieszaniny drzew, błota i kamieni.
Wiadomość przykra. lecz w porze deszczowej można się takich zjawisk spodziewać, zwłaszcza w tamtym miejscu gdzie od kilku lat widać było wyrwę i dość lużno leżące ogromne kamienie.
Powróciłam do wycierania podłogi i podstawiania wiader. Nie minęło pół godziny jak Gaur wrócił. "Nie mamy wody, właśnie straciliśmy całe bananowe wzgórze, o mało nie zginąłem. Uważaj gdy będziesz gdzieś iść"
Ubrałam się znowu. Nawet zza mojej chałupy widać było, że w zieleni bananowego zagajnika zionęła ogromna brązowa wyrwa. Zza świątyni widok był bardziej konkretny- przez środek płynęła brązowa, błotnista maź, a tam gdzie płynęła nie było już ani bananowców ani kokosów...
Gaur przyszedł za jakiś czas znowu. "Przenieś się do bogeda (nasza graciarnia i rozdzielnia elektrycnosci w jednym), w twoim domku jest zbyt niebezpiecznie, wszyscy powinniśmy się tam przenieść. Nie wiedziałam jak na to zareagować. Chce w tki sposób zakończyć kwarantannę? Umieszczając nas wszystkich razem w ciasnym budynku bez okien? Przez ponad godzinę analizowałam otoczenie mojego domku. Pomiędzy moją chałupa a świątynią grunt wyglądał solidnie- stojące tam palmy kokosowe prosto strzelają w górę. Za moją chałupą aż do linii chaszczo-lasu nie ma żadnych drzew, prócz rachitycznego kokosa, tylko kilka rzędów kurkumy, wyglądających od dawna jakby się miały osunąć. Z drugiej strony jest jedno gigantyczne drzewo- to może zabrac ze sobą całą moją chałupę. Lub zwalić się na nią
Ale drzewo stoi prosto, nie przechyla się, więc jest szansa, że jeszcze parę lat postoi. Dalej, pomiędzy linią drzewa a pastwiskiem jest gorzej, widać, że tam do osunięcia w końcu dojdzie. Kiedy? Tego nie wie nikt. Wzgórze przed moją chałupką jest mieszane. Dwa najbliższe drzewa nie stoją solidnie, ale głowny filar wzgórza rośnie pod nimi i tamte stoją prosto. Stwierdziłam że się jednak nie przenoszę, tym bardziej że graciarnia na pewno zalana jest wodą a w dodatku może tam być parę węży, szukajacych schronienia w tym zamęcie.
Cały dzień było ciemno, tak ciemno, że gdy rozmawiałam Z Gaurusiem myślałam, że to już wieczór. Była 1-sza po południu... W takich warunkach oczywiście panele nie działają, prądu zatem również nie było. Mam jeszcze zapas resztki wody w termosie, naczynia myję spadającą z dachu deszczówką.
Osunięć ziemi na samym odcinku 0,5 km od nas do bramy wjazdowej jest ponoć aż 5... A dalej jest już tylko gorzej. Jesteśmy odcięci od świata, podobno jutro władze wysyłają akcję ratunkową, żeby nas odkopać.
Deszcz chwilami przestawał i juz mialiśmy nadzieję, niestety, dołączył do niego wiatr. W tej chwili leje. Jama (nasz "nowy") uczy przez internet więc w tej chwili działa generator i moge pisać. Ale reszta dnia będzie w ciemności, bo paliwa do generatora nie ma jak przywieść bez drogi.
Pura Vida Amigas!!!