Po wycisku jaki nam dała Eta, oczekiwaliśmy z zapartym tchem nadejścia Ioty, która rozkręciła się niemal do kategorii 5. Lecz to nieszczęście Nikaragui i Hondurasu, które są na głownej linni "frontu" dla nas okazało się szczęśliwe. Im groźniejszy huragan, tym mniejszy ma zasięg. Zatem mamy trochę przerywanych opadów, w nocy nawet była ulewa, od rana z kolei wieje, ale widywałam tu mocniejsze wiatry, więc nic nadzwyczajnego. Gdyby nie świadomosć, że gdzieś tam jest huragan, oraz to że wieje nietypowo z południa, to bym pomyślała, że to wiatr który zazwyczaj przynosi porę suchą. Ale o suchości na razie nie ma co marzyć. W miejscu skąd wyruszyły Eta i Iota już się znowu coś "kręci"
Wszystko to popsuło nam plany wstępnej naprawy drogi. Gdyby nie deszcz to wczoraj mielibyśmy tu koparkę, która usunęłaby głazy i drzewa z naszej drogi dojazdowej. A tak, to cóż, koparka może dotrze, a zakupy znowu będą kombinacją- jeżeli sąsiad będzie miał czas, to zawiezie Gaurusia do maista, potem zakupy zostawi się u niego w chałupie i Juan będzie je pomału przywoził na koniach. Zdziczejemy tutaj niedługo.
W oczekiwaniu na Armagedon w postaci Ioty przynajmniej udało mi się zorganizowac tymczasową naprawę przeciekajacego dachu w pokoju (w łazience dalej cieknie, bo już nie ma czym naprawiać
), wlazłam też na dach i wyczyściłam zatkane rynny. Z tym wiatrem i chmurami jest "zimno", więc tym bardziej doceniam mój ubiegłoroczny prezent urodzinowy w postaci piecyka do ciepłej wody, na który złożyła się grupka przyjaciół. Wprawdzie po przejściu Ety piecyk zastrajkował, ale udało się przechytrzyć jego latynoamerykańskie fochy i już nie wchodzę pod prysznic z jogicznymi mantrami na ustach. Choć najgorzej było jak musiałam się poleać deszczówką z wiaderka, ta była naprawde kosmicznie zimna
Podziwiam Perłę i jej morsowanie, ja jednak lubię wodę cieplutką