Wąż mnie doprowadził do kryzysu zdrowotnego ha ha. Nastepnego dnia miały byc porządki i takie te...
Skończyło się na tym, że Murli postukał w walizki, niczego nie zobaczył i... poszedł sobie
A potem z Młodym pojechali do Samary. Ja miałam za zadanie zacząc sprzatanie domków goscinnych, bo się wizytą zapowiedziano, więc wysunęlam walizkę z poscielą, a tam... WĄŻ!!!
Zwiniety w kłebek, spokojnie sobie spał. Wyleciałam czympredzej z graciarni szukac ratunku. Oczywiście na hasło "wąż" Syamek jakos ogłuchł
Juan przyszedl jak juz skonczył spedzać krowy z pastwiska. Orzekł, że to boa.
No ale jak tu przekonac takiego (wcale njiemałego) zwierzaka, zeby sobie poszedł? Poodsuwalismy tyle gratów ile się dało i zaczelismy szturchać delikwenta kijami. Wąż zareagowal nieco agresywnie, ogon zaczął mu drżeć, pzrez moment wywolujac przerażenie Juana. "Cascabel?" (grzechotnik?) "Nie, jednak boa" Ufff! Trochę sie przemieścil, ale w końcu stanął okoniem i zacząl sie bronić, usiłowal gryźc, więc... dalismy spokój. Zostawiłam drzwi na noc otwarte w nadziei że wąż sam się wyprowadzi. Na wszelki wypadek nie chodze tam po zmroku
Ale tak sie pierunsko zmęczyłam, że potem pół nocy nie mogłam spać. I na drugi dzień byłam jak trup nieboszczyk, nic nie mogłam zrobic. A teraz leje, a ja jeszcze nie załozyłam calej poscieli dla gosci i nie mam nawet jak tam iśc bo parasolki nie mam... A parasolka jest gdzie? W graciarni, tam gdzie wąż!