Gościa oprowadzałam dzisiaj po Madhuvan. Od października ścieżka przez las, biegnąca w połowie góry Copeton jest w jednym miejscu dość trudna do pokonania. Deszcze zmyły ziemię, z której wystaje odsłonięty, pionowy, korzeń drzewa, nad którym trzeba przejść. Nie ma jednak za nim ani odrobiny płaskiego miejsca, na którym można by postawić stopę. Ostatnim razem przełaziłam w tamtym miejscu na czworakach, myślałam, że wybieram bezpieczniejszy sposób, a tymczasem o mało co bym zjechała w kolczaste zarośla poniżej, bo nachylenie stoku jest bardzo duże. Idąca za mną kobieta złamała paznokieć gdy kurczowo czepiała się wystających ze skalistego zbocza korzonków.
Gaur orzekł zatem, że gości nie będziemy zabierać na trekking. Ale Tony, chociaż był w klapkach, wyraźnie miał ochotę na to by przejść całą trasę. Pomyślałam, że dojdziemy do tego miejsca i niech zdecyduje czy da radę. Pokonał przeszkodę bez trudu. Mi też poszło lepiej niż poprzednim razem. W planach było, że przejdziemy wokół góry, a potem wybierzemy się do wyschniętego o tej porze naszego wodospadu. Droga o tej porze roku wciąż jest śliska. Nie pada wprawdzie, ale luźny piasek i żrwir, pomieszany z opadłymi liśćmi, sprawia, że łątwo się pośliznąć. Tym bardziej, że wzgórza sa strome. Tony się tym jednak nie przejmował. Mieszka w końcu w Wyoming, gdzie jest mega zimno i stwierdził, że całe życie chodzi po lodzie, więc i tu da sobie radę.
Byliśmy bliscy ukończenia pierwszego etapu wędrówki. Weszliśmy między pastwiska z elektrycznym ogrodzeniem. Opowiedziałam mu historię o chłopcu co parę lat temu złapał za te druty i nic się nie stało. Na drodze miedzy pastwiskami stał wół i leżała jałóweczka. Byk z jedną z krów był na pastwisku powyżej drogi. Zwykle wól czy byk nie zwróciłyby na nas uwagi. Tym razem jednak towarzyszyły nam psy, a pies i krowa nie nienajlepsze połaczenie. Gundica zatem ruszył w pogoń za Bhimą podczas gdy my z Tonym schodziliśmy coraz niżej. Kilkadziesiat metrów dalej drogę przegradzała furtka z kołków i drutu kolczastego. Istniał sposób na jej ominięcie, bez otwierania. Niestety, dokładnie w tym miejscu zakończył swój pościg Gundica. W czasie gdy ja medytowałam jak ominąć wołu, zauważyłam na pastwisku poniżej drogi młodego wołka, Madhavę. Tymczasem suka schowała się między mną a Tonym. Gundicza odwrócił się i zauważył ją, więc ruszył ku niej, Dzieliło nas tylko kilka metrów, więc zanim zdążyłam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, by uspokoić Toniego, że wielki Gundicza nie jest niebezpieczny, Tony już w panice zjechał na pastwisko, serwując sobie dawkę elektrowstrząsu
Gdy jeszcze dochodził do siebie kątem oka dostrzegłam, że zawadiaka Madhava szykuje się do wypróbowania na gościu swoich różków. Zatem czym prędzej sama dałam nura na pastwisko, unikając dotknięcia drutów (Tony nie krzyczał, wiec byłam pewna, że ogrodzenie nie działa ha ha ha) Potem wypełzliśmy z drugiej trony, gośc podrapany i krwawiący, tudzież pokryty kleszczami, ale zadowolony z przygody 🐮🐮🐮