Pisałam, pisałam i wywaliło
A chciałam dorzucić łyżkę miodu do beczki dziegciu
Ochrzciłam dziecię nie mając ślubu kościelnego, a mając cywilny. Jeden ksiądz potraktował nas fatalnie i odsądził od czci i wiary, ale znalazł się inny (z tej samej parafii) i on ochrzcił nam dziecko bez problemów, błagań czy poniżania i, co ciekawe, bez pieniędzy. Ani złotówki nie chciał, choć chcieliśmy dać.
Okazało się, że to jak najbardziej możliwe w KK, trza tylko wypełnić papierek, że się potomka wychowa w wierze, co akurat dla nas było logiczne. Bo jakbym chciała wychowywać ateistę, to bym nie chrzciła.
Tenże ksiądz rozmawiał z nami o ślubie kościelnym, o naszych wątpliwościach, ale nigdy nie naciskał. Kiedy później zdecydowaliśmy się na ten krok, formalności trwały trzy tygodnie, obeszło się bez nauk przedmałżeńskich i, oczywiście, znów nie chciał kasy, choć nigdy nie kreowaliśmy się na biednych. Nie chciał po prostu. Bo to sakrament, a w sakramentach nie o pieniądze idzie. Są na szczęście i tacy ludzie w Kościele, choć pewnie, co smutne, w mniejszości.
A co do tego, co napisała Agawa: nigdy nie brałam pod uwagę zdania babć i cioć na temat chrztu. Zresztą nikt specjalnie nie naciskał. Sami tego chcieliśmy.
Co do reszty, uważam podobnie jak Amorek: dobrzy i źli, uczciwi i nieuczciwi, głupi i mądrzy są po obydwu stronach barykady.
I jeszcze: mnie przeraża fanatyzm jako taki i chęć podporządkowania całego świata swoim poglądom. I nie ma dla mnie znaczenia, czy jest to związane z jakąkolwiek religią.