urobiłam sie dziisiaj po pachy, od rana walczyłam w kuchni i do tego sprawy służbowe, czyli na tel i komp ufajdanymi łapkami. Popełniłam dwa bochenki zdrowego chleba, pasztet wegański z kaszy jaglanej, batatów, marchewki ( chciałam cos dietetycznego, ale pierwszy raz w życiu cos takiego robiłam), dwa mięsne z wielu róznych mięsiw, natarłam chrzanu, ugotowałam zupę krem z pieczonej papryki, tymbaliki drobiowe, babka czekoladowa dla mężowatego, obrobiłam troche zleceń skutecznie, czyli oferta-kalkulacja- klient zamówił, doleciałam do koscioła po 20tej w poszukiwaniu mamy, com jej włosy miała kręcic,
ciemno, mokro, mama się znalazła w domu(nie poinformowała, że jedzie z siostrzenicą do koscioła i do Biedry), ledwie żyję. A jutro przyjeżdża córka z rodzinką juz koło południa, w niedzielę syn z dziewczynami, tesciową przywieziemy, no i będzie "pełna chata"
. Ccieszę się i mam nadzieję, że mój przyjaciel ibuprom max mnie nie zawiedzie
.
Jutro jeszcze muszę mazurek bakaliowy, magowy i babę drożdżową - ale chyba baby to córka z zieciem. Moja starsza siostra mawia, że u nich w Tychach (czyli 20km ode mnie) chleb się kupuje, pasztet się kupuje, od biedy robi się 1 babę drożdżową. I że ona nie chciałaby mieszkac w P. bo to niezdrowe się urobić
Alleluja!