Dzięki Dziewczyny! Dopiero teraz odsyłam przytulasy
Przeglądarka się zaktualizowała i znowu mogę wstawiać emotki!
Te kilka miesięcy, a potem kilka tygodni, kilka dni i kilka ostatnich godzin życia mojej Mamy to było bardzo intensywne przeżycie, z gatunku tych, które będę przetrawiać przez lata i może nigdy nie przetrawię.
Żałuję że mama tak cierpiała, jestem wkurzona na "służbę zdrowia" która się totalnie wypięła. Ale był to również czas bardzo mistyczny, szkoda że nie mając poprzednio takich doświadczeń nie weszłam w to głębiej, kto wie co mogłabym usłyszeć od mojej Mamy gdybym wiedziała o co zapytać? Kto wie czyjej obecności byłabym świadkiem gdybym wiedziała kiedy milczeć?
Może czasem będę tutaj wrzucać jakieś fragmenty, które mi się przypomną... Ale było kilka momentów gdy miałam ciarki... Kilka ostatnich nocy miałam już mocno zarwanych, zrywałam się gdy tylko słyszałam, że coś się dzieje. Uśmierzanie bólu nowotworowego paracetamolem u wymiotującego chorego to absurd, no ale wyboru wielkiego nie było, a plastry trzeba było dawkować tak, żeby starczyło przez weekend, kiedy to jak już wiedziałam zaden lekarz wyjazdowy nie może ich przepisać. Mama już kiepsko widziała, a czasem też myliła mnie z ciocią Irką. Sądziłam że było tak dlatego, że na półeczce przed jej łożkiem stało duże zdjęcie cioci, bo generalnie od kiedy wyszła ze szpitala i odstawiłam jej tramadol, bo nie dawała rady go łykać, zrobiła się bardzo przytomna. Ostatniej nocy przed śmiercią własnie poszłam dać jej paracetamol. Mama spojrzała na mnie i powiedziała: "Już ze trzy razy widziałam twojego Stasia". Jakiego Stasia- pomyślałam, w pierwszej chwili przyszedł mi na myśl dawno zmarły sąsiad z dołu. Jednak nie byli wielkimi przyjaciółmi i zastanawiałam się czemu nagle go wspomniała. Aż nagle mnie oświeciło- Staszek! Narzeczony cioci Irki! Przyszedł do niej???
Pare dni wcześniej miałam z kolei taką scenę. Mama strasznie źle się czuła, już nie pamiętam czy ja bolało czy było jej niedobrze. W każdym razie siedziałam przy jej łóżku i myślałam sobie, że to absurd, żeby człowiek tak cierpiał. Myślałam "Czemu to tak długo trwa?", myślałam o eutanazji. I wtedy Mama odezwała się, jakby dokładnie słyszała moje myśli: "To musi być tyle czasu". Zamurowało mnie. "Dlaczego?" zapytałam, raczej po to by cos powiedzieć, niż usłyszeć odpowiedź. "Inaczej wszystko od początku"- powiedziała moja mamusia i zamilkła. Była taka słaba i cierpiąca, że nie odwazyłam się zapytać o nic więcej. Teraz myślę, że pogłam spróbować, kto wie czego mogłabym się dowiedzieć?
To wszystko takie dziwne, aż nierealne. Dobrze, ze ostatniego dnia wujka podmieniła do pomocy jego córka, moja siostra cioteczna, prawdziwy anioł! Dzięki niej sam moment odejscia był już bez bólu i spokojny