Lulu, jako troskliwa żona powinnaś mu była dać opaskę na oczy, żeby lepiej mu się spało
Siedziałam przy przejściu. A za przejściem siedziała pani, z którą przegadałam sporą część lotu. To znaczy ona mówiła po rosyjsku, a ja w desperackiej próbie przypomnienia sobie znienawidzonego kiedyś języka- mówiłam jedno słowo po rosyjsku a drugie po hiszpańsku. Mózg mi się totalnie zlasował, chyba lepiej by było gdybym mówiła po polsku ha ha.
Mój wegański posiłek okazał się wyjątkowo smaczny. Wciąż nie pobił Asian vegetariam meal który kiedyś jadłam w ukraińskim Aerosvitcie, niemniej jednak w rankingu zajął zaszczystne drugie miejsce. Z braku telewizorka i słuchawek trudno mi było dosłyszeć "ogłoszenia parafialne". Jednak to, powtórzone kilka razy, wreszcie się przebiło. "Jeżeli na pokładzie samolotu jest lekarz lub pielęgniarka bardzo prosimy o zgłoszenie". No pięknie! Był już świr, teraz pewnie będzie nieboszczyk i zaraz nas zawrócą! Moje obawy były jednak nieuzasadnione. Od paru godzin lecieliśmy nad oceanem. więc ewentualny pechowiec z zawałem nie miałby szans na szybki kontakt z karetką. Kobieta, która się zgłosiła zniknęła najpierw za zasłoną klasy biznes, by chwilę później wyłonić się na drugim korytarzu, w towarzystwie stewardessy. Nie dowiedziałam się co się stało i może dobrze
Kolejnego ogłoszenia nie zrozumiałam. Zrozumieli je wszakże inni pasażerowie, ochoczo rzucając się do wyglądania przez okna. Zapuściłam żurawia do okna "moich" Litwinów. Pod nami Grenlandia!!! Na mapie zawsze wyglądajaca jak płaska bryła lodu, w realu piętrzyła się górksimi łańcuchami. Te góry musiały być wysokie, bo nawet było widać jakieś ślady na sniegu. Polarnego misia niestety się nie dopatrzyłam. Im dalej na Zachód tym ilość śniegu na wyspie malała i w końcu góry wyglądały jak malowane w ciemno białe paski, z szarymi lodowcami rozlewającymi się u ich podnóża. Ładne, jednak chyba wolę oglądać z lotu ptaka. Pewnie jest tam strasznie zimno! Na Grenlandii pewnie jest jakieś miasto czy jakieś osady, nie wyparzyłam ich niestety. Za lądem stałym rozrzucone były dziesiątki czy może nawet setki malutkich wysepek, niektóre ciemne, niektóre wyglądające jak czapy śniegu (może to były pływające góry lodowe?)
Dostaliśmy papirki do odprawy celnej w Kanadzie. Moi litewscy sąsiedzi ściągnęli wszystko ode mnie. Kazałam im odpowiadać "nie" na wszystkie pytania, tak było prościej niż gdybym próbowała przetłumaczyć o co w nich chodzi. Trochę zbiło mnie z tropu, że pytali o przywóz warzyw i owoców. W walizeczce wciąż miałam kanapkę z serem i awokado. Postanowiłam że po prostu je zjem zaraz po wylądowaniu i tak też uczyniłam. 😎
Odprawa celna- miodzio! Rzadko mi się zdarzało do tej pory, żeby nie stać w długiej kolejce z innymi turystami. Ten samolot był jednak pełen osób z obywatelstwem kanadyjskim i to oni stali w ogonku. Ja miałam luz! Gdyby tylko odległości na tym lotnisku nie były kosmiczne! Od ruchomych chodników zaczynało mi się kręcić w głowie. Na szczęście oznakowanie trasy było czytelne i wreszcie czekałam na mój bagaż. I czekałam. I czekałam. I czekałam. 😲 Moja walizka wyjechała na szarym końcu, już się zaczynała obawiać, że zaginęła... Doczłapałam się potem do przechowalni bagażu (dobrze, że nie dostrzegłam napisu maleńkimi literami, że cena za przechowanie nie zawiera podatku, bo pewnie bym moich gratów tam nie zostawiła he he)
Wybrałam najłatwiejsza opcję zapoznania się z Toronto- pociąg do stacji Union Pearson. Zdołałam sobie poradzić z biletomatem, zdołałam odnaleźć miejsce odjazdu, sprawdzono mi bilet i sądziłam, że za chwilę pomknę w zawrotnym tempie, oglądając cudowną panoramę miasta. Na początku trochę się rozczarowałam. Ani nie mknęliśmy, ani panorama na cudowną nie wyglądała... cdn