chyba chcesz żeby Twoje ewentualne wnuczki mogły chodzić do szkoły i nie musiały nosić czadoru?
chcę, aby wszyscy ludzie mogli w zgodzie żyć obok siebie
i wiem, że nikt nie wie dziś jak to zrobić, ja tym bardziej; na ten moment to nie jest chyba możliwe i to mnie zasmuca/przeraża.
I wiem, że nie chcę dla nikogo, dla swoich wnuków_potencjalnych przede wszystkim, świata, gdzie boimy się ludzi, więc ich nie dopuszczamy do siebie.
I wiem jeszcze, że zamykanie granic nie jest rozwiązaniem, a jedynie półśrodkiem, który powoduje wzrost agresji. Z obu stron.
Opowieść sprzed chwili: siostra mojego męża żyje na przedmieściach Sztokholmu. Jest nauczycielką w klasach początkowych. Narzeka na problemy z integracją dzieci emigrantów powtarzając, że nie daje z siebie czegoś, że się jej nie udaje, że ciągle próbuje. Pojechała do niej jej matka; wzięła na spacer jej synka w wózku. Spacerując zabłądziła - okolica obca, a ona nie zna języków. Nagle zza rogu pustej ulicy wynurzają się ludzie. Obcy. Z wyglądu - muzułmanie, bo ciemni i 'źle' ubrani. Opowiada: 'nogi się pode mną załamały; myślę: po nas; zabiją, obrabują, dziecko ukradną. W dodatku podchodzą i nad wózkiem się pochylają. Przerażenie rośnie'. A oni nad mile zagadali, pomachali i poszli dalej...
Boimy się.
I to nasze przekleństwo.
Choć - przyznaję - bywa się czego bać. Ale nie zawsze. Nie po całości.