Padam na pysk! Użarł mnie dziś z całą swoją mocą gigantyczny skorpion na którym klęknęłam. Skutek= neuropatia w palcach, kiepskie czucie w paszczy i piekielny ból kolana, plus senność i zaćmienie umysłu od zyrtecu…
Mama moja zrobiła wczoraj badania i wyszło jej, że ma tylko 0,5 netrofili i 46 tys płytek krwi. Kazałam jej natychmiast przerwać xelodę i żeby ojciec poszedł do przychodni może po receptę na jakiś czynnik wzrostu. Ojciec się zbiesił, że nie zapamięta nazw tych zastrzyków i nigdzie nie idzie, wrrrr Na oddziale onkologicznym już nie było żadnego lekarza, piguły kazały mamie iść na SOR. Ale to zwykły szpital i mama bała się czymś tam zarazić. Więc dziś rano najpierw pognała do rodzinnej, która powidziała, że się na tym nie zna i żeby mama poszła na SOR. Więc mama zadzwoniła do swojej lekarki niby-prowadzącej. A ta jej, że nie ma czasu i żeby sobie podzła do lekarza rodzinnego albo na SOR. No to mama już nie wytrzymała (a ciągle lata z prezencikami i ani razu się nie zdarzyło, żeby babsko odmówiło) i powiedziała, że jak przychodzi co do czego to człowiek zostaje z tym wszystkim sam. Na co lekarka rzekła lodowato, że ta rozmowa robi się nieprzyjemna. Bożeeeee! To już ten mój chaotyczny oddział bez lekarza prowadzącego i w chemią braną na jednej nodze, miedzy drzwiami od kibla a pudełkami strzykawek wydaje mi się rajem w porównaniu. Już nie wspomnę o oddziale na którym miałam kiedyś usuwaną macicę, gdzie aż się chciało leżeć i tylko żarcie było okropne, ale nie było w tym winy przesympatycznych kucharek. Emotikonek nie mam energii szukać w wątku dla tumanów...