Proszę mnie doliczyć w statystyce- samobadanie.
Chociaż raczej u mnie powinna być kategoria: przypadek (może los, Opatrzność?)
Nie miałam nawyku samobadania od czasu, gdy ginekolog przekonał mnie, że mam piersi usiane torbielikami jak niebo w gwiezdną noc... Guza wielkości śliwki, który na dodatek boli trudno było nie dostrzec (choć nadal nie przypuszczałam, że to rak). Właściwie ból zmobilizował mnie do działania (mówiono mi nie martw się, to nic groźnego, rak nie boli). Niestety mój ginekolog, do którego z tym problemem poszłam zupełnie mnie zawiódł- uznał, że nie będzie macał, bo w tym czasie cyklu tak ma prawo być. Poszłam w innym okresie cyklu i znów pan sprawę zlekceważył. Za namową koleżanki poszłam sama na usg ( w tym momencie myślę, że dobrze, że czasem można się zbadać prywatnie). Tu usłyszałam: dlaczego tak późno z tym przychodzę i że pilna mammografia (nadal prywatnie). Z tymi wynikami poszło szybko. Zaufałam pierwszemu onkologowi do którego trafiłam. Lekarz wspaniały, ale szpital w Legnicy nie oferował sprawdzenia wartownika. A szkoda, bo węzłów pozbawiono mnie zbędnie.
Na ostatniej wizycie usłyszałam kardynalne pytanie: ale bada się pani sama?