Świat tak pedzi, że nie mam kiedy do kompa siąść!
Dziś był jeden z tych dni, które trwają wieczność (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), gdy początek dnia wydaje się byc lata swietlne od jego konca.
Od dawna mamy problemy z pradem. Niby co roku w tej porze roku z pradem troche gorzej, bo w rzece wody mało i jak przyjada chmury to z kolei zasłaniaja panele, ale od dawna już alarmowałam, że cos sie chyba dzieje z bateriami. Pare dni temu podczas próby właczenia pompy wysiadło swiatło, choć uruchomiłam generator i potem prad nie dawal sie włączyć. Przy trzeciej próbie właczenia coś "hukło" zaśmierdziala guma, więc czym prędzej wyskoczyłam z budynku oczekujac, że zaraz w powietrze wyleci wszystko. Przyszedł Gaur, właczył i... nic sie nie stało. Tylko malutkie ustrojstwo co to pokazywało ile pradu mamy z turbiny przestało pokazywac cokolwiek
Kolejnego dnia Murli właczył generator i mial wlączyć pompę. Niestety próba włączenia pompy powodowala dziwne buczenie, cały prad jakby przygasal, a potem sie wyłaczał. Próbowalismy tak siak i owak i nic, w tym czasie Juan zuzyl cała wode ze zbiorników na sprzatanie obory
a moja podróż do zbiorników objawila, że woda ze źródła też nie płynie
Mamy w tej chwili tutaj 12 osób, wizja, że nie da sie pompowac była przerażajaca.
Chłopcy pognali do studni i udało im sie uruchomic pompe stamtąd, Juan naprawił rurę doprowadzająca wode ze źródła i miało być pieknie.
Dzisiaj goście obiecali zabrac cała nasza ekipe mnisią i guru na wycieczke do parku narodowego. Uruchomiłam podlewanie w ogródku, z nadzieją, że własnie trwa pompowanie wody. Co rano właczamy generator, tym razem był właczony dośc długo, ale nagle prąd sie wylączył
Pognałam do "bodega"- naszego budynku wszechstronnie użytkowego, tam już był Murli, zaraz nadszedł Gaur. Czytnik pokazywał tym razem zero prądu z paneli slonecznych
:
(Do tego prad z generatora nie ładował baterii.
Zatem Gaur i Murli cos tam mysleli, gdzieś dzwonili. Nie wiem nawet czy cos w koncu wykombinowali. Jedno jest pewne, zeby pompować musimy wymyslić jak połaczyć generator bezpośrednio z pompą, omijając baterie...
Tymczasem ekipa szykowala się na wycieczke. Spakpwaliśmy dwa wiadra makaronu, szarlotkę (rwniez z wersja bezcukrową), wode w butelkach wszelakich. Ja miałam jechac w samochodzie z goścmi, którzy wynajeli dużego vana, reszta samochodem naszym. Już siedzimy w środku, do P. telefon, z Polski... Wiemy, że to zły znak, jego mama była chora, siostra miała dzwonić tylko jesli cos się stanie... Okazało się, że zmarła, zaledwie kilkanascie minut wsześniej
Nie była to wiadomośc niespodziewana, ale on liczył na to, ze sie pożegna osobiscie. Nie wyszlo... P. poprosił naszego guru o modlitwę za nią, każdy z nas wysłał jakies pozytywne wibracje. Nic innego zrobić się przeciez i tak w tej sytuacji nie dało. Pojechaliśmy zatem.
Nasi goście byli już wcześniej w tym parku narodowym, ponieważ jednak Gaur twierdził, że wie gdzie to jest, nasz samochód pojechał jako drugi. Bylismy umowieni na zwiedzanie jaskini z przewodnikiem o 12-tej. Po drodze jednak ja musiałam na poczcie w Nicoyi odebrac mój dowód kostarykanski, Gaur musial jechac do banku. Zatem wyjechaliśmy lekko po 10-tej i w mieście na moment rozdzielilismy się. Dobrze, że tubylcy nie rozmumieją po polsku, bo moglibysmy doczekac sie zgłoszenia na policje, gdy pod pocztą dzieciaki z tyłu krzyczały do matki "mamo, wypuśc nas z bagaznika!" (siedziały na samym tyle i łatwiej im było wysiąśc przez drzwi od badażnika)
No i w koncu ruszyliśmy ku przygodzie. Ten rezerwat jest dośc blisko Nicoyi, mielismy jeszcze ponad godzinę czasu, więc nam sie specjalnie nie spieszyło. Tylko czy u nas może byc normalnie?
Ale o tym to już kiedy indziej...