Basiu - pisklę nie tak szybko zginie , wywalone z gniazda. Ja straciłam rodzinę 5 osobową w wieku 18 lat. Siostra wyszła za mąz, mama po długiej męczarni umarła, zostałam z bratem i tatą na chwilkę. Tata się ozenił się po roku załoby, wyjechał na drugi koniec Polski, z bratem bylismy jeszcze moze rok ,potem i on się ozenił.Ja byłam ogromną ofiarą losu. Najmłodsza, nigdzie nie wypuszczana, do Katowic sama nie jedziłam ,zakompleksiona na amen, niedojrzałe małe ,biedne dziecko. Gdy , brat się ożenił wywalono mnie z 3pokojowego słuzbowego mieszkana po tacie na jednopokojowe, zabrano tel. Samochodu juz w domu nie było bo należał do taty ( cale zycie jezdziłam autem - no syrenką;) ale była). I tak na bardzo głeboką wodę mnie rzucono , w bolu po stratach , nieprzystosowaną, nie wierząca w siebie ...Chyba miałam duzo instynktu samozachowawczego , bo było szczęsliwie i gdybym została w tym nadopiekunczym gniazdku moze tak bym się nie zmieniła. Musiłam szybko dojrzec, zawalczyc o siebie. udało mi się ...a moze tylko miałam duzo szczęscia...A moze jednak ten moj dom czegos mnie nauczył?
Byłam i jestem nadopiekuncza matką , ale wiem ,ze zawsze robiłam wszystko ( jak umiałam) by Zuza dorosła, była samodzielna miała duzo przyjacioł, zawsze wypychałam ją z domu. Moze trzeba tez było robic to brutalniej?