Sobotę i niedzielę spędziłam w "posiadłości" nad stawami w lesie u koleżanki z ostatniej pracy/ściśle Jej Rodziców.../. Zjechała się cała ekipa tzn razem 4 osoby plus dziewczyna kolegi i mąż gospodyni. Ja miałam najdalej...dzień wcześniej ustaliłyśmy trasę i ...
jestem dumna z siebie...nie zabłądziłam...bez GPS...z mapą na siedzeniu obok...Było wszystko czego potrzebowałam...las...woda...obozowe warunki...Jedzonko z grilla...bez przerwy coś się smażyło...sałatki świeżutkie...procenty schłodzone...kolega przywiózł maszynę do lodu więc...żyć nie umierać...Śmiech...luz...zabawa...tańce...W rezultacie musiałam wracać późnym popołudniem...tak wskazał wirtualny alkomat/ drugie sprawdzenie/... bo po pierwszym musiałabym wracać chyba na święta ...wyszło "za ok.148 godz..."
Kolega zobowiązał się,że będzie dowoził jadło i procenty...ale wtedy to zima by mnie zastała...choć piec jest...hihihihi
A dzisiaj mimo deszczu mam bardzo duży obrzęk na ręce łącznie z dłonią i na nodze...Idę spać...nóżka na poduszkę , ręka nad głowę...
Acha...a dzisiaj jestem piękna i młoda....po ok 3 latach poszłam do kosmetyczki / moja stała zamknęła zakład / ...Jutro jak umyję włosy zobaczę czy warto było iść... hihihhihihi Buziaczki dla czytaczy...lulu...Ola...trzymam kciuki choć czeka mnie pracowity dzień...nie jeden...