Po wynajęciu mieszkania wylądowałam na wsi, gdzie desperacko upychałam najpierw po szafach resztę swego dobytku, a potem równie desperacko usiłowałam zredukować zawartość walizki do absolutnego minimum. Choć wujkowie niechętnie zostawiali mnie całkiem samą miałam też okazję na kilka uroczych samotnych wieczorów, z ogniem w kominku, bez telewizora i ze spacerami przy gwiazdach. W Kostaryce tak spacerować się nie da, trzeba uważać na węże! Po sąsiedzku "przyrodnia" Ciotka, świeżo po sepsie. "Nie chodż do niej, jeszcze wirusa załapiesz" ostrzegał wujek, ale sam zaraz pognał zanieść jej chodzik po babci, bo ledwie się ruszała. Na wsi nie ma zmiłuj, sepsa czy nie, w piecu trzeba napalić, kaczki, kury i psa nakarmić, wynieść wiadrotoaletę... Jesteśmy pewni, że ona tam któregoś dnia po prostu padnie w tej walącej sie chałupie, no ale do miasta do syna za nic na świecie się nie przeprowadzi.
Miałam jeszcze nieco spraw do załatwienia, tymczasem wirus postanowił, że mi co nieco plany pokrzyżuje. Gdy ogłoszono, że wszędzie trzeba nosić maseczki straciłam ochotę na dłuższy pobyt w Zamościu, odkładając to co niezbędne na kilka ostatnich dni. Jeszcze trzeba odwolać ubezpieczenie w banku, wysłać stare fotografie cioci z Olsztyna, kupić latarkę i akumulatorki, tudzież przyprawy do Madhuvan. Próbowałam niektóre zakupy zrović przez internet. Z przyprawami się udało, latarka i baterie zostały zbojkotowane przez moja kartę debetową.
Codzienne spacery po polach, obserwowanie saren i żurawi, naprawiały moją nadwyrężona psyche. Nieco gorzej było z gotowaniem, pojawiający się czasem bez zapowiedzi wujkowie zmuszali mnie fo nieustannej gotowości. Wujek W. wprawdzie przywoził czasem posiłek z domu, ale zakupy robił bardzo mało praktyczne- chleb nieznanej daty produkcji, dużo mleka UHT, za każdym razem śmietana której stanowczo nie pozwalał sobie dolewać do zupy i stosy różnych serków, z których częśc wegetariańska nie była. Drugi wujek to samo. A w polu już tylko smętne resztki ziemniaków, w szafce paczka makaronu pamiętająca czasy króla Ćwieczka, coraz bardziej marniejące papryki. I tylko cebuli i porów pod dostatkiem, więc choć ich na ogół nie jadam, stały się na pewien czas podstawą pożywienia.
Tydzień pred moim odlotem telefon od cioci I, z Olsztyna. Wujek F. umarł...
Jakoś tak w czasie gdy moja mama zaczęła się gorzej czuć, wujek dostał udaru. Diagnozę postawiły ciocia i jedna z siórt ciotecznych, bo wuje zaczął bardzo niewyraćnie mówić i miał kłopoty z chodzeniem. Pomijając niechętny z zasady stosunek wujka do lekarzy to jeszcze w dodatku kontakt z łapiduchami był utrudniony. Wujek mało jadł, kaszlał i chudł. Wezwane któregoś razu pogotowie stwierdziło zapalenie płuc i tym razem ciocia przemocą wmusiła w wujka antybiotyk (kilka miesięcy wcześniej po takiej samej diagnozie wujek 2-go czy 3-go dnia kuracji antybiotyk wyrzucił bo lepiej się poczuł). Poprawa była ale niewielka i nie na długo. Myślałam, że ich odwiedzę, ale nie wykazywali zbyt wielkiego entuzjazmu. Z jednej strony rozumiem, że ludzie wolą być zapamiętani jako sprawni i zdrowi. Z drugiej- szkoda, że nie ma juz tej kultury umierania, która pozwalała się pożegnac, podziękować, przeprosić...
Wujek był bardzo barwną postacią, stworzył sobie swój własny świat. Aż trudno uwierzyć, że dawno temu był kompletnym ateista i komunistą, którego motto brzmiało: "Wierzę tylko w to co widzę". Właśnie z taki m nastawieniem postanowił udowodnić, że różdżkarstwo to bzdura. I... okazało się, że ma duże zdolności. Od tego zaczęła się jego przygoda z radiestezją i ezoteryką. Wujek medytował, w pokoju miał pozawieszane piramidki, gromadził różne odpromienniki. Najsławniejsi uzdrowiciele i zielarze byli jego znajomymi. On sam zawsze był raczej introwertykiem i nie lubił tłumów, skupiając się na własnych poszukiwaniach duchowych. Jeszcze za komuny mogłam w jego domu delektować się odbitymi na powielaczu tekstami o tematyce ezoterycznej. A wujek nie ograniczał się do jednej szkoły czy trendu. Tao, zen, Fioletowy Płomień, energia Ki, Orr, refleksologia, rolnictwo biodynamiczne, pszczelarstwo i dziesiątki innych... Jego biblioteka w końcu zajmowała całą dużą ścianę, a do tego czasopisma jak Nieznany Świat, Szaman, Astrologia, by wymienić niektóre. Nad jeziorem w Olsztynie mieli działkę. wujek wybudował tam dom z drewnianych bali (sam go stawiał), wokół posadzili las, założyli pasiekę i piękny ogród. Mój tata co roku jeził na tą działkę w maju i siedział tam miesiąc, bo wokół była cudna przyroda, do jeziora 5 minut drogi, no i pomagał przy pszczołach.
W tym roku ciocia wymusiła na wujku zgodę żeby spzredac pasiekę. Już 3 lata wczesniej mój tata opowiadał ze zgrozą jak ciocia i wujek oboje nie byli w stanie przepchnąć taczki z dwoma butelkami miodu.
Na działce prócz warzyw i owoców uprawiali rózne zioła. Wujek robił nalewki "na wszystko", a jednym z jego punktów honoru było nigdy nie chodzić do lekarza. Gdy w ubiegłym roku ciocia zaniepokojona jego kaszlem w końcu takowego wezwała do domu, okazało się, że medycy spanikowali, Jak to, pacjent 87 lat a nie ma żadnej karty zdrowia w żadnej przychodni?
Nie pogodził sie jednak wujek z tym, że nalewki nie na wszystko pomogą. A może jego opór wobec jedzenia i leków to był raczej przejaw chęci odejścia, bo nie umiał żyć nie będąc w pełni sprawnym?
Niedozywienie i brak ruchu zrobiły swoje- złamał nogę. I odszedł samotnie, w szpitalu, no oczywiście nie można go było odwiedzić.
Był moim pierwszym "guru" od reinkarnacji, to dzięki niemu zaczęłam studiować ten temat w Biblii. Niestety bliskość mojego wyjazdu i szalrństwo wirusa sprawiły, że na żadnym etapie pogrzebu nie byłam