Może nauczycielki mnie przeklną, ale należę do osób nie popierających tej formy strajku. Żal mi dzieciaków, rodziców.
Mamusia była nauczycielką i jestem na 100 % pewna, że nie przystąpiłaby do tej formy strajku. Podobnie myśli moja koleżanka (amazonka) o której nie raz pisałam. Kocha swój zawód i nie może doczekać się końca wakacji. Ma 55 lat i mówi, że będzie pracować póki jej nie wyrzucą, a strajkować może w sobotę i niedzielę - każda forma, byle by nie kosztem dzieci.
Jestem teraz u dzieci. Na jutro zostanę. Niestety mam terminy na ten tydzień i nie mogę dłużej być. Trójka dzieci będzie sama. Synowa pracuje w aptece, dyżury są ustalane wcześniej i nie ma mowy o zamknięciu apteki (przecież nie sama ma dzieci. Jest grafik urlop, a jak któraś zachoruje inne zapierdzielają za dwie. Syn też nie może wziąć wolnego, choćby mu się to marzyło (dla dzieci poniżej 8 roku życia ponoć jakiś zasiłek). Z dnia na dzień szukać opiekunki, gdzie?
Myślę, że tysiącom rodzin strajk nieźle da popalić. Cieszą się tylko dzieci, że nie pójdą do szkoły. A co z programem. Da się go potem (znaczy kiedy, skoro strajk bezterminowy).
Nie sądźcie, że jestem przeciwna godziwej płacy dla nauczycieli. Powinna być powyżej średniej zdecydowanie, by wreszcie następowała selekcja pozytywna do zawodu, czyli ukochanie dzieci, swojej pracy, merytoryczne przygotowanie za godziwą płacę. Co do wykruszenia się części nauczycieli, przy wzroście pensum (nie wiem, czy do 22, czy 24 godzin) nie mam nic przeciwko. Powinni zostać za godziwe pieniądze dobrzy nauczyciele. Myślę, że każdy ze swojej edukacji pamięta nauczycieli, którzy nigdy nie powinni trafić do tego zawodu.
W Niemczech, przy uporządkowanym szkolnictwie, nauczyciele są od 7:45 do 14:30, przy czym nie wiem ile godzin przy tablicy, a ile przygotowują się, sprawdzają prace. Wieczorne spotkania z rodzicami może dodatkowo płatne, tego nie wiem.
A dzieciom, których czeka egzamin (lub nie) bardzo współczuję