bardzo zadowolona jestem, że wczoraj popchnęłam z synem (przyjechał sam, zaplanowaliśmy roboty w ogrodzie, których nie dałabym zrobić sama) kawał dobrej roboty - zrekultywowaliśmy trawnik, co oznacza dwa razy przejechać całość maszynką, raz z nozami tnącymi, raz z nakłuwającymi, wygrabić dwa razy, tony trawy wywozilismy dwa razy, wykarczerowałam kamienie pod tzw. kurnikiem, opaski kamienne część, zasilenie, posianie trawy, zasilona część krzewów, trzy worki kory wysypane (przydałoby się chyba ze 20), ja spasowałam o 19,30, syn o 20,30.
Zmęczeni okrutnie, ale super. Jak nietrudno się domyślić mój kręgosłup dzisiaj zaprotestował, ale była pani pielęgniarka na zastrzyk dla męża i zaproponowała, że mi też poda
- puściło.
Dzisiaj siostra kupiła mi na giełdzie w Tychach 60 pięknych bratków, ale posadzę jutro, coby się nie załatwić całkiem.
I wiecie, to w sumie nieważne, te roboty, w naszej sytuacji zdrowotnej, ale...ale daje takie poczucie normalności.
Bo przeca trawa rośnie, chwasty rosną, po zimie wszystko zakurzone i mam teraz przyjemność, że siedzę na słoneczku, patrzę jak w oczach rozkwita czereśnia, jabłonki puszczają listki, a szpaki wydziobują świeżo wysianą trawkę. dobrego popołudnia życzę