Gauruś wrócił z Kanady, przeorganizowaliśmy rozkład zajeć (już nie gotuje kolacji!
) i zabralismy sie za gruntowne porządki. Za tydzień przyjedzie guru, dzien przed nim dwie inne osoby, a domki niezamieszkane przez kilka miesięcy zmieniaja się tutaj w legowisko jaszczurek i kluby dyskusyjne nietoperzy
Młodego com go z Polski przywiozła postanowiłam zaangażować do pomocy w sprzątaniu. Chłopię jest miastowe, nie bardzo mu sie podobaja zajęcia w terenie z maczeta w dłoni. Zwykle sama myje okna przed przyjazdem gości. Trzeba do tego pozdejmowac siatki przeciwmoskitowe i z ta niezbyt zdrową prawą ręką czasem jest to problematyczne. Ucieszyłam sie zatem, że młody, wysoki i sprawny mnie w tym zastapi.
I wszystko było OK. Do czasu az poprosiłam, żeby zdjął siatkę z okna w pokoju guru... Pokój jest na pietrze, a siatka została załozona w taki sposób, że mozna ją zdjąć tylko wchodząc na stromy dach
I Pacholę mi się zaniepokoiło- "a jak spadnę?". Młody jest inny od wszystkich chłopaków, którzy tu kiedykolwiek byli. Nie wiem jak to okreslić- jest grzecznym, niesmiałym dzieckiem, nie w sensie beztroskiego braku odpowiedzialnosci, ale raczej braku inicjatywy, oczekiwania, że ktos mu powie co ma zrobic i konkretnie jak, brak mu tez kompletnie żyłki awanturniczej, nie jest uzalezniony od internetu, chodzi spac "po dobranocce". Do anglojezycznych nie odzywa się prawie wcale
Do mnie owszem, ale na pytania często odpowiada żartami i ciężko stwierdzic co naprawde myśli. Tym razem jednak mój tepy móżdżek załapał, że Młody sie boi. "Ja stara baba chodziłam tu po dachach i nie spadlam, dasz radę!". Nie miał zachwyconej miny. Zapytał kiedy tam pójdę sprzatac, odpowiedziałam, że musze czekać na niego, bo niewiele zdzialam z tym oknem bez zdjętej siatki. Poszma do chałupy, a Młody sprzatal jadalnię. Pomyślałam, że wyciągniemy z graciarni uprząrz, która Ananda nam zakłada jak wchodzi scinac drzewa i w ten sposób sie chłopina przestanie bać. Wyszlam z domku. Młodego w jadalni juz nie było. Cos mnie tkneło- może sie obraził i poszedł sam sprzatać? A jesli rzeczywiście spadnie? Jestem po mamie przesądna, a tamtego dnia droge przebiegła mi mała jaszczurka...
Przyspieszyłam kroku. Domek guru jest oddalony o jakieś 15 minut szybkiego marszu od "centrum' Madhuvan. Kiedy już dochodziłam, z balkoniku na pietrze wychylila się postać. "Mamy pewien problem z tym oknem"- oznajmił Młody. "Wszedłam na dach i ... spadłem przez swietlik na dół. Świetlik sie stłukł"
Wbrew zapewnieniom Młodego, że nic mu nie jest, pedziłam z prędkościa wiatru na gorę, żeby zobaczyc czy nie gada tak w szoku. Ale nie widac było wystajacych kosci, ani nie było kałuzy krwi. Tylko łokcie odrapane jak przelatywał przez dziurę... Na szczęście pod świetlikiem stało biurko i najpierw spadł na nie. Gdyby zaliczył bezposrednio posadzke to nie wiem co by było. Nawet w tej chwili mnie ciarki przechodzą
Powiedziałam Młodemu, żeby znalazł Murlego lub Gaurę do zabezpieczenia dachu. Murli obejrzał zniszczenia i stwierdził, że spróbujemy zabezpieczyc tak jak u mnie- plastikiem i kamieniami. Nie wziął pod uwagę, że u mnie nie ma fizycznie dziury w dachu a i blacha nie jest tak pofalowana. Kamulce wpadły do srodka, pociagając za soba plastik
Wprawdzie jest pora sucha i ryzyko desczu niewielkie, ale domek guru jest ulubionym miejscem spotkan setek okolicznych nietoperzy i do tego na tym dachu bywaja też węże
jakoś zabezpieczyć było trzeba. W końcu Murlemu udało sie rozłozyc ten plastik tak, żeby sie trzymał. Od trzęsienia ziemi chron nas Panie w tym momencie, bo kamienie jak nic znowu runa na dół. No i na dodatek okazało się, że ani paneli plastikowych ani blachy w tym kształcie nie mozna kupić w Nicoyi. Guru bedzie miał dziure w dachu i wielkie głazy nad głową bo nijak nie da sie ich zamówic tak, żeby dotarły na czas