Każdy może, kto płaci ha ha. V. znamy od lat. Kilka lat temu mieszkal tu chyba z pół roku jako mnich, akurat jak ja leczylam raka w Polsce. Stwierdził wtedy, że jednak mnichem nie będzie i potem przyjeżdżał już jako gość, ale zawsze na dłużej i miał pomagać w pracy. Pieniedzy od niego długo nie bralismy, bo dal już kupe kasy zanim próbowal życia w aśramie, a potem już nie pracowal i nie zarabial. Zawsze przywoził jakies prezenty.
To miejsce jest po to, żeby mogli się spotkac ze swoim nauczycielem duchowym, zwłaszcza jeśli nie maja wstepu do USA. V. był dziwny ale nie czuliśmy, że to wystarczajacy powód, żeby mu zabronic przyjazdu. Ja od dawna byłam jednak za tym, żeby przyjeżdżał na krócej. Gaurze nie przeszkadzał. Az do tego roku.
Chłopcy zawieżli go do miasta, znaleźli tani hotel tuz obok dworca autobusowego, z którego odjeżdżają autobusy do Liberii. Okazało się, że żadna z jego kart kredytowych nie działa, więc zostawili mu jakies pieniądze (nie za duże, żeby zniechęcić go do kombinowania) i wrócili. Tymczasem matka V. zaczęła wydzwaniać z pretensjami jak moglismy jego, takiego bezradnego, zostawic samego w hotelu i jak on sobie biedaczek poradzi.
Na drugi dzień rano zadzwoniła w gtrakcie śniadania (biedny Gaur przełykał w locie arbuza, ganiając z tym telefonem przy uchu po calej jadalni)i uderzyła już w inny ton. V. przyznał jej się do wszystkiego, do napastrowania tamtej dziewczyny na FB, do wysłania mi tego porno linku. Więc nagle w mamusi odezwala sie pobożna Hinduska, ktora wraz ze wszystkimi przodkami pójdzie do piekła, bo jej syn obraził guru i wajsznawów (wyznawców Kryszny). Oznajmiła zatem, że przylatuje w czwartek i... zostanie z synem w Nicoyi przez kolejny tydzien, bo musza tu osobiscie oboje przyjechać, zeby przeprosić guru i mnie.
No myśleliśmy ze Syamkiem, ze padniemy trupem nieboszczykiem słuchając tej absurdalnej rozmowy. Daremnie Gaur przekonywał, że przeprosic może przeciez przez skype`a, że powinna jak najszybciej zabrac V.
Gaur jeszcze nie wydawał się tak wnerwiony ta rozmowa jak my bylismy jej słuchaniem. "No wiecie, to tacy prosci ludzie, niech tam przyjedzie. Tylko nie wiem czy guru sie zgodzi". Kurna, chory psychicznie ma mnie przeprosic za to, że jest chory psychicznie? Czy ta kobieta wogóle rozumie co to jest choroba psychiczna?
W dodatku powiedziała coś jeszcze dziwniejszego. Oto pare dni temu brat V. miał pretensję, że rodzina bedzie miała przez nas problemy finansowe jeśli ktos bedzie musial przyleciec po V. A tu nagle kobieta chce nie tylko przylecieć, ale spędzić tydzień w hotelu i jeżdzic taksówkami. No i na arguemnt finansowy odpowiada, że pieniadze nie są żadnym problemem, bo oni przeciez wspomagaja krewnych w Sri Lance i finasuja edukacje jakims biednym dzieciom, zatem kase mają
A potem było już tylko gorzej. V. wydzwaniał, że chce wrócic do Madhuvan, że sie boi być w tym hotelu i przyjedzie taksówką. Gaur oznajmił, ze wzwiemy policje jeśli to zrobi. Wydzwaniał i pisał na zmiane to do Syama to do Gaury. Wieczorem znów pisał, że sie boi, a mama z kolei pytała czy możemy ja odebrać z lotniska (prawie 2 godziny jazdy w jedna stronę)
Dziś od rana zadyma. V. zadzwonił, że nie ma pieniędzy, karta kredytowa mu nie działa (to prawda), że z hotelu go wyrzucają bo nie ma kasy, czy może przyjechać?
Rozmowa z matka- czy może mu odblokowac kartę (jest jej współwłascicielką)- "nie, bo V. wyjechal za granicę i nie zgłosił tego w banku, więc karta będzie zablokowana". No podobnego dziwactwa w życiu nie słyszeliśmy! Jak to współwłasciciel karty nie może jej odblokować??? Gaur spedził kilkanascie minut usilując sie dodzwonić na infolinie w Kanadzie, bezskutecznie. W tym czasie mama zadzwoniła, że powinni jechac i dac mu pieniądze, a poza tym to ona ma plan, że jak przyleci, to przyjada z V. i przez te kilka dni pomieszkają w Madhuvan.
Kurka wodna, jego matka jest taka sama!
Gaur stracił swoją święta cierpliwość. Ponoć na nią nakrzyczał, że ma sama orzwiązywac swoje problemy, bo my nie jestesmy od tego. Ona na to, ze przeciez mogłaby zaraz przyleciec po V., ale wtedy straci pracę.... No szkoda, ze mi tego nie powiedziała! Chyba w weekendy w tym banku nie pracuje? Mogla miec już V. w domu dziś, gdyby przyleciała wczoraj. Z Kanady to tylko kilka godzin.
Chłopcy nyli na skraju załamania nerwowego, nikt nie mógł sie zabrac do zadnej pracy, ja czekałam aż mi zawioza pościel do pokoi gościnnych, Gaur miał robic jakieś porządki, Syam dzis gotował. Przygotowanie posiłku to u nas czynność rytualna, obiad powinien być gotowy o 12-tej. Wydawalo się jednak, że dziś obiadu nie bedzie. Za 10 dwunasta zobaczyłam Syama drepczącego ku swiatyni w "stroju ludowym". "V. wlasnie nam oznajmił, że wylatuje jutro"
Teraz sie modlimy, żeby mamusia tego nie zepsuła
V. nigdy nie pójdzie na terapię. Matka tak samo usiłuje manipulować jak i on (może od niej sie tego nauczył?) i nic dziwnego, że nie zauwazyła nic niepokojacego w zachowaniu syna.
Agawa pewnie więcej rozumie z tych rzeczy, ale naszym zdaniem to wszystko to była gra. On po prostu testował na co i na ile może sobie pozwolić. Kiedy zrozumiał, że test nie wypalił, bez żadnych wyrzutow sumeinia czy niepokoju wraca do domciu, gapis sie w komputer.
Przypomniałam sobie tą scene sprzed lat, gdy tak strasznie krzyszal na Sanatana. Wrzeszczał bardzo głośno, ale bez żadnej mimiki, machania rękami, kontaktu wzrokowego. Siedział wtedy na podłodze, Sanatan stał. I teraz mi sie wydaje, że on po prostu testowal co sie stanie jak tak sobie powrzeszczy
Na pocieszenie mielismy po południu też fajna pzrygodę. Choc pewnie tylko Danie by się spodobala