Stojąc samotnie face to face z tym pomarańczowym zjawiskiem, przypomniała mi się "Melancholia" Larsa von Triera. Film, który manifestuje mój lęk przed rakiem. A dokładnie mój stan w pierwszym okresie choroby. Już tu gdzieś pisałam, że darłam mordę w kinie: "tak, tak właśnie się czuję!!!! Niby jest git, a w głowie cięgle to memento i powoli nadciągająca groza". Teraz jakoś nie żyję strachem, jeżeli mnie dopada, to raczej tak, jak wczoraj: głębsza refleksja. Poczucie jedności i...spokój. Czasem zdarza mi się spłakać w momencie uderzenia pięknem...zwłaszcza natura umie mnie tak "poklepać". Wczoraj tak było. Ech, księżycu, ty!