Może to już przyzwyczajenie
do chemii. Mąż mówi, że pewnie będę musiała iść na odwyk, bo każdą następną lepiej znoszę.
Wczoraj zaliczyłam, spory maraton po sklepach. Wróciłam odrobinę zmęczona. Żołądek jak na razie daje żyć, ale chyba sprawił to, jak zwykle, przypadek.
Bardzo lubię fasolę. Więc ugotowałam (we środę) z myślą, że zrobię po bretońsku. Był już wieczór, więc robotę sobie dopuściła, ale zjedzenie fasoli nie. We czwartek się budzę i nie wiem, że mam żołądek, to coś nowego. Po pierwszej chemii od czwartku do niedzieli dokładnie znałam położenie, po drugiej było lepiej ale też nie dał o sobie zapomnieć.
We czwartek zrobiłam powtórkę z wieczorną fasolką i sukces, i wczoraj resztę na wieczór zjadłam i dziś jest też ok.
Może ja tak reaguje, ale to mi się podoba. Nasttępna się moczy, dziś będę gotować. Prędzej bym się bała na noc jeść fasolę, bo to aż takie delikatne nie jest, ale widać tego mi trzeba.
Jem ją tak okolo godziny 22