Lasencje...całuję Was z Cisnej...Dziś , z kumpelą idziemy do pewnego bieszczadnika na obiad, więc teraz chwilka z netem. Otóż podłe zapalenie gardła (antybiotyk) wyłączyło mnie na kilka dni...Ale już wróciłam do treningów. Właściwie zaczęłam cykl od nowa i dopiero przyszłym tyg. wchodzę w nowy zestaw: 1 min. biegu, 4 marszu razy sześć. Aaaa i wczoraj dostałam w prezencie super książkę Jeffa Gallowaya o bieganiu. Nie tylko ja zaczęłam traktować sprawę poważnie. I co Wy mi tu z tymi ptaszkami, strumyczkami? To jest robota! Ostra tyrka! Muza na uszach, to mój trener . Nie rozpraszam się na ciągłym filowaniu na stoper. Zapitalam równo, w skupieniu pół godziny, a potem...Pad na łąkę (słuchawy precz), widok gór, pienie słowików, skowronków...szum strumieni
Dobrze? Już nie usłyszę, że nie korzystam z cudów przyrody w odpowiednim wymiarze?
Co do formy...chujowa. I tyle. I sadło po tych paru dniach nie drgnęło. Ale na Marciny postaram się...naprawdę. I bez tego gorsetu ...bez tej lipy
Wracam jakoś za tydzień