Ponoć nie ma sensu nastawianie sie na znalezienie u Was uczciwego prawnika, bo to tak - jak chcieć znaleźć śnieg
Ważne, że trochę do przodu, czyż nie?
Czekam na cd
Problemem nie jest znalezienie uczciwe prawnika, tylko
kompetentnego Nasze małe sioło jest teraz aktywne jak w mlynie, ale postanowiłam twardo, że nie bedem sięm rozpraszać i dokoncze najpierw o stolycy
dzień pierwszy- autobus z przystanku w sąsiednej wiosce (gdyby jakiś nieszczęsny tutrysta zabladził tu przez przypadek to TEGO przystanku z cała pewnościa nie znajdzie
) Moja towarzyszka Ruczi cieszyła się, że nie musiałysmy wcześnie rano jechać do Nicoyi, tylko że autobus prawie na miejscu... Radość przedwczesna. W autobusie było jak w saunie, a okna wszystkie zamkniete "bo klima". No i doczlapalismy sie do Nicoyi (ok 30km) i kierowca zarządził "wysiadać, elektryka siadła, trzeba zmienić autobus". Czekanie, nikt nic nie wie... Wystartowałyśmy o 9:30, to zostawiało spory zapas czasu na to, żebym zaliuczyła jeden z urzedów a potem namierzyła tłumaczkę, a Ruczi zeby sobie spokojnie dotarła do lekarza. Mieli po nas wyjechac znajomi- już kiedyś nocowałam u ich (a własciewie "jej') babci, która mieszka w bajkowym zakatku i cieszyłam się że tym razem na spokojnie pooglądam cały ogród, wygłaszczę koty...
Tymczasem stoimy w spalinowym skwarze i nie wiadomo kiedy ruszymy... Wśród pasażerów sporo turystów, autobus startował w plazowej Samarze. Ruczi odpływa w grubych jeansach i patrzy na mnie z wyrzutem- kazałam jej się dobrze ubrać, bo w San Jose "jest zimno"
Około 11-tej podstawiają autobus- oczywiście, zapomnijmy że jest podobny do poprzedniego, miejsca nie są numerowane, bagażnik mniejszy, więc plecaki, instrumenty i BÓG-wie co-tam-jeszcze-taszczą-turyści lądują w środku, tuż obok mojego diedzenia. Modle sie tylko, żeby mnie to zawalisko nie przygniotło na jakims zakęcie...
W nowym autobusie klima działa tradycyjnie (czyli otworzone sa wszystkie okna
) Mkniemy póki się da, im bliżej San Jose tym ruch na drogach wiekszy. Ruczi marzy, zeby kierowca już niogdzie się nie zatrzymywal, ale na to szans nie ma. każdy kurs powyżej 4 godzin ma obowiązkowy postój i basta. Restauracje przydrożne muszą na czyms przecież zarabiać
Ze znajomymi mamy się spotkac na dworcu Alfaro. Moja tłumaczka jednak kategorycznie odmawia spotkania sie w tamtym miejscu, "zbyt niebezpiecznie". Hmmm... zawsze stamtąd jadę do Madhuvan jak wracam z Polski
Staje na tym, że spotkamy się w klinice w której Ruczi jest umówiona z lekarką. Ufff! Tymczasem autobus sie wlecze, dochodzi 3:30 i już wiadomo, że do urzędu nie ma sie po co wybierać.
Wjeżdżamy na stacje Alfaro. Niedy wcześniej nie dojeżdżałam tutaj z Guanacaste- zawsze wysiadam na lotnisku. Autobus wjeżdża do hangaru zamykanego wielką bramą, tego samego z którego potem zresztą wyrusza w droge powrotną. Tłoczno, ale udaje nam sie znaleźc jedno miejsce na ławce. Za jakieś 10 minut zjawia się Acintya- jej męża nie ma, a zatem nie ma i samochodu... "Pojedziemy autobusem bezposrednio do szpitala, bo inaczej nie zdążymy. Właśnie się przeprowadziliśmy, więc do nas do domu byłoby za daleko". Czyli nici ze zwiedzania reszty ogrodu i głaskania kotów
Co jak co, ale kolejki w Kostaryce są bardzo cywilizowane. Autobus podjeżdża, ludzie ustawiają się w grzeczną kolejkę- nikomu nawet do głowy nie przyjdzie wsiadanie przez tylne drzwi! Płaci się kierowcy i jazda! Tylko, że wszystkie przystanki są za żądanie, jak ktoś nie wie gdzie wysiąść to może miec problem
Oglądałyście "Hotel Adlon"? Jak weszłyśmy do kliniki to było moje pierwsze wrażenie... Moje nieczesane od 3 miesięcy włosy, wymiete spodnie i rozciągnięty wełniany szalik zdawały się zniewaga wobec tego miejsca... Jeden z najdrożyszch szpitali w Kostaryce- elegancja i jakość.
https://companionglobalhealthcare.com/patients/providernetwork/hospitalcimasanjos.aspx Byłam głodna jak wilk, ale gdy już rozgościłyśmy się w poczekalnie na kanapach to musiałam sie długo przełamywać, żeby wyciągnąć ostatnia wymiętą kanapkę.... bałam się że mnie wyrzucą
No a odiwedzeniu szpitalnej restauracji nawet nie odwazyłam sie pomysleć
Byłyśmy troche za wcześnie, więc trochę plotkowałyśmy i wtedy dotarła moja tłumaczka.... Wybaczam jej te błedy w imieniu taty i nazwisku panieńskim mamy, bo jest urocza... i dała mi pieknie zapakowane czekoladki na urodziny...
cdn