Tym razem leciałam liniami szwajcarskimi. Na lotnisku zaskoczyło mnie pytanie odnośnie mojego rocznego biletu czy mam prawo do takiego. Czyżby Kostaryka zareagowała na wybryki tej pary Polaków co to im odebrano dzieci? Na szczęście miałam przy sobie kopie dokumentu potwierdzającego mi przyznanie pobytu czasowego, która z duma zaprezentowałam. Sądząc z maslanego wzroku pani odprawiającej moja walizke, nie zrozumiala ani słowa (dokument jest po hiszpansku), nie dała tego jednak poznac po sobie, udawała, że czyta.
Pierwsze rozczarowanie- myslałam, że będzie widac Alpy, specjalnie wziełam miejsce przy oknie, a tu kicha! Chmury nisko i teraz zostanie mi na zawsze wrażenie, że Szwajcaria jest niemal płaska.
Drugie rozczarowanie- kompletny chaos przy sprawdzaniu kart pokładowych na lot do San Jose. No czegos takiego sie nie spodziewalam po twórcach precyzyjnych zegarków Nikt nic nie wiedział, nawet elegancki gość z business class wytrzeszczal oczy, nie wiedząc gdzie ma iść
Trzecie rozczarowanie- wyczytalam w necie, ż epociąg, którym sie jeżdzi na jeden z terminali ogłasza swoje przybycie dźwiękiem dzwonków i muczeniem. I nie widzialm tego pociągu!
Ale potem było juz tylko lepiej. Miejsce przy oknie w ostatnim rzedzie okazało się bardzo przestronne. Zamowiony weganski posiłek najlepszy w tej kategorii jaki kiedykolwiek jadłam w samolocie.
Samolot był sliczny (pierwszy raz widziałam samolot z namalowanymi kwiatuszkami) i ogromny. Miałam zludna nadzieję, że może miejsce koło mnie pozostanie wolne, ale nie było szans, Gdy tylko usiadla koło mnie kobieta pomyslalam- "Francuska". I kurcze, rzeczywiscie gadala z kumpela po francusku!
Zreszta był to chyba najbardziej miedzynarodowy lot w moim zyciu. Byli i Turcy i Egipcjanie i Rosjanie i Hindusi, paszporty we wszelkich odcieniach niebieskiego i czerwieni. Napisy do "ogłoszeń parafialnych" w czterech językach! Wiedziałam, ze w Szwajcarii mówi sie po niemiecku, francusku i włosku. Czwartego jezyka nie rozgryzłam, przypominal troche włoski tak na wygląd.
Lecieliśmy w dzień, a poprzednią noc miałam niemal nieprzespaną, więc choć padałam na dziób, to zasnąć nijak nie moglam. Pod koniec lotu trwał już zmierzch, przechodzący szybko w ciemnośc w miare jak schodziliśmy do lądowania. Zmiana cisnienia jest zwykle dla mnie mordercza. Woże ze soba cukierki z ksylitolem, lizaki i caly czas mam korki w uszach, ale i tak zdarza sie, że płacze z bólu. Tym razem pilot dokonal niemozliwego. zszedł z 11km w kilkanascie minut i zanim moje uszy sie zorientowaly, że cos się dzieje, już bylismy na ziemi.
Choc wyladowalismy kwadrans wczesniej, jako, że siedzialam na końcu, mialam przed sobą kolejke kilkuset osób, najczęściej rodzin, do tego wielu nie mówiło nawet po angielsku. Potem musiałam doładowac telefon i też do okienka kolejka, z jednej strony grupa Hindusow, z drugiej Belgijek czy Holenderek. Marzyłam o walnieciu sie na wyro w malutkim hoteliku, gdzie zawsze nocuję. Czy ktoś by się spodziewal jeszcze jakiejs przygody?
cdn