Uff! Czy ja kiedykolwiek skonczę tą historię?
Urząd otwiera podwoje o 8-mej, więc tak sobie staliśmy, a za nami rósl ogonek, bo co i raz wpuszczano kolejne grupki ludzi. Przygladałam się wchodzacym. ani jednego gringo! Nawet jak już już myslałam, że widzę jasniejszy odcień skóry, to gdy osoby te przechodziły koło mnie, akcent zdradzał latynoskie pochodzenie. Mieszkańcy Argentyny często wygladają jak Europejczycy, w Peru czy Wenezueli też nie brakuje jasnoskórych. Czułam się trachę jak kosmita. Latynosi dziela się na kraje i narody, ale coś ich łączy. Tylko ja byłam "obca". No ale to było moje wewnętrzne odczucie. Wbrew bzdurom jakie mozna wyczytac w necie po polsku, w Kostaryce nie ma rasizmu wobec osób białych. Za to na pewno jest wobec Nikaraguańczyków, a tych w kolejce nie brakowało.
"Poczekalnia" była zadaszona, ale przed drzwiami biura był mini ogrodek z paroma tropikalnymi roslinkami. Ktoś z przechodzacych potracił jedną z roślin, najwyraźniej niedawno posadzoną, i przewróciła się. Zrobiło mi jakoś tak miło gdy zobaczyłam, że stojacy przed drzwiami straznik podszedł i wsadził ją z powrotem do ziemi.
Tymczasem nadciągali urzędnicy. Gośno jazgotali w grupkach, dawali sobie całusy na powitanie, poczym zniknęli za szklanymi drzwiami. I wkrótce drzwi otworzono. Jako pierwsi weszli ci, którzy finalizowali swoje sprawy. Nie była to duża grupa, więc zmieścili sie prawie wszyscy. Widać było, że przeszli na lewą stronę sali. Zaraz potem poproszono pierwszą grupe z naszej kolejki. My zostaliśmy skierowani na prawo- oczywiscie do nastepnej kolejki
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, były tam krzesła w trzech kolorach- niebieskim, żółtym i trzeciego nie pomnę, pooddzielane przejsciami. Może kolejnośc siadania tez zależy od tego, za kim się stało? Przed każdym z tych rzędów krzeseł widniała tablica elektroniczna, po której spodziewałam się, że bedzie wyświetlać numerki, jak to widywałam w tutejszych bankach i xero
Na razie jednak płynęły tam literki, znaczące moim zdaniem "poczekaj na swój numer lub aż zostanie wywołane twoje nazwisko". O, kurka wodna! TYLKO NIE NAZWISKO! Konia z rzędem cudzoziemcomi, który jest w stanie wymówic moje nazwisko, zawierające szlachetna zbitkę 4 spółgłosek
Kolejka posuwała się błyskawicznie. Ludzie dostawali jakis papierek i siadali na krzesełkach po prawej stronie. Wreszcie moja kolej. Czego chcę? "residencia temporal religiosa como monja". Kobieta spojrzała na moje nazwisko i na papierku, na którym widniał numerek 1!!! chytrze nabazgrała.... moje imię.
"Żółte krzesła', oznajmiła.
Rzędy żółtych krzeseł stały posrodku. I nie siedział tam jeszcze nikt... Oj, tego to Braja nie lubi, nie bedzie kogo podgladać. I jaooś tak dziwnie siedziec samemu, jak trędowata... Kolejka po prawej ciagle uzupełniała się o nowy zapas ludzi, podczas gdy zaopatrzeni w numerki siadali na niebieskich krzesełkach. Teraz przestałam już cokolwiek rozumiec z tego chaosu. Było jakies 8 okienek, w niektórych z nich siedzieli urzędnicy. Czasem słychac było jak wywołują czyjes nazwisko, czasem wołali numerek. Sala była gwarna, a jak się jeszcze do tego jest analfabeta w danym języku to już zupełnie nie wiadomo o co chodzi. Kilka osób przysiadło na żółtych krzesełkach i zrobiło mi się raźniej. Strasznie się bałam trafic do kobiety, Goruś mówił, ze była okropnie niemiła. Oczywiście, było tam kilka pań, która miał na mysli trudno powiedzieć, a i wybrac byłoby niemożliwością
Pan z okienka numer dwa cos tam zamruczał. Siedząca obok mnie kobieta z niecierpliwością zerknęła w mój numerek. "Woła cię, idź!". No skoro tak mówią to idę, choć za Boga nie mam pojęcia jakim cudem wołał mnie. Zapodałam paszport, wyciągłam wszystkie papierzyska. Pan wpatrywał się w mój paszport z niedowierzaniem. "Jak się TO wymawia?"-zapytał. No i zaraz miał dobry humor.
Czytał kilka razy list napisany przez prawniczkę, kilka razy przejrzał dokument o rejestracji naszego kościoła. I w zasadzie nic innego nie czytał. "Nie mam potwierdzenia z ambasady o zamieszkaniu w Kostaryce bo nie ma tutaj polskiej ambasady"- powiedziałam z niepokojem w głosie. Wprawdzie zaopatrzyłam się w 200$ na wypadek konieczności skorzystania z prawniczki, ale ani nie miałam ochoty ich wydawać, ani zostac kilka kolejnych dni w San Jose.
"To bez znaczenia"- odpowiedział Pan Urzędnik, przybijac pieczatki na stronach kolejnych dokumentów. Kiedy już wszystko wypieczątkował, nieśmiało wyciagnęłam papierek z poświadczeniem odcisków palców sprzed dwóch lat. Nasza prawniczka twierdziła, że już nie jest ważny, no ale kto wie, może zgodzą sie żebym nowe zrobiła później? 'Mam te odciski palców, ale sa z 2012". "To bez znaczenia"- odpowiedział Pan Urzędnik i wziął świstek. "To już wszystko?" Nie mogłam uwierzyc, to zbyt proste... "Tak, prosze zapytac za 3 miesiące", powiedział wręczajac mi potwierdzenie złożenia papierów.
Szok!!! Godzina za piętnascie dziewiąta. Autobus Ruczi odjeżdża o 10-tej. Może damy radę pojechac razem? Najpierw jednak toaleta, rozwolnienie, ale nie czuję żeby przeradzało się w coś gorszego
Szybko, dzwonie do Ruczi- czy moga spakowac moje rzeczy i przywieźć mi na dworzec? A sama wsiadam w autobus do centrum miasta i uswiadamiam sobie, że to może byc błąd, który będzie mnie kosztować spóźnienie. Centrum nie jest daleko, ale ulice sa zakorkowane. Gdy w końcu wysiadam jestem jakieś 2 km od dworca, a już jest 9:30. W bocznej uliczce dostrzegam taksówkę czekająca na zmiane świateł. Na szczęście facet zgadza sie mnie podrzucić (zwykle nie biora takich krótkich kursów), taksometr nawet nie zmienia cyfr, ale daje gościowi 2000 colonów. Udało się!
Na dworcu tymczasem nie widzę jeszcze ani Ruczi ani Aleksa. Staje zatem w długasnej kolejce po bilety, zastanawiając się czy oni już tu gdzieś są i kupili mi bilety. W końcu docieraja i oni... z Acintyą na czele! "Zmartwychwstała" i postanowiła wybrać się na zakupy
No i teraz szczęście wydaje sie mnie opuszczać. Nie ma biletów, nawet na miejsca stojące na ten autobus, którym jedzie Ruczi! Kupuje więc bilet do Nicoyi na 12:15, zupełnie zapominając, że mogłabym pojechac autobusem, który przejeżdża przez sąsiednia wieś. W dodatku Ruczi z niezrozumiałych powodów zapakowała moje rzeczy do... dwóch plecaków. O ile nie jest to problem w samym autobusie, to upilnowanie takiego bagażu na zatłoczonym dworcu nie zapowiadało się przyjemnie. No i jak będzie z podróżą z Nicoyi? Sanatn pojechał na lotnisko do Liberii po odbiór gościa, w drodze powrotnej miał zabrac Ruczi. A mój autobus miła się przywlec przynajmniej 2 godziny po jej autobusie. W tamtym momencie Sanatan był jedyna osobą z ważnym prawem jazdy, więc zadanie wydawało się ponad jego siły. Próbowałam się dogadać przez telefon. Podobno ostatni autobus z Nicoyi do Belen odjeżdża o 5-tej po południu, może zdążę i stamtąd mnie odbiorą? (na polnej drodze do Belen nigdy nie ma drogowki, więc i ktoś bez ważnego prawka mógłby po mnie wyjechać
). A może wezmę taksówkę? "Ile kosztuje taksówka"- zapytał Sanatan. "Jakies 50$". "Zapomnij"- i to były jego ostatnie słowa, po których już się z nim połączyć nie zdołałam.
Autobus tymczasem wlókł się niemiłosiernie. Na trasie była jakiś remont i sam wyjazd z San Jose trwał wieki. Zblizalismy się do Nicoyi, ale też niepokojąco zbliżała się godzina piata... Zdąże? Nie zdążę? Czy ten autobus do Belen wogóle jest? Pierwszy przystanek- supermarket Maxi Pali- za pięć piata. Jeszcze miałam nadzieję... Ale piata to i w Nicoyi godzina szczytu, więc bezradnie wpartywałam się w upływajace minuty, piata wybiła przy drugim supermarkecie, a na dworzec wjechalismy 5:05 Autobusu ani sladu
Wygramoliłam się z pojazdu, żeby odebrac bagaże i wtedy dostrzegłam na parkingu naszego grata! Jest Sanatan! I Ruczi i Gokul... biedacy, razem z nim prażący sie w dusznym pojeździe. No, ale teraz mogło być juz tylko lepiej!
3 miesiące minęły, ale nie pojechałam, bo nauczyłam się jak sprawdzic online czy moja sprawa się posunęła.