Mirusiu, odzywaj sie jak najbardziej
Nareszcie po paru dniach trzymania łapki w wazelinie wydobyłam moją botfly (czyt. botflaj)
Skąd? Nie trudno zgadnąć... Oczywiście z prawej dłoni
Te zarazy legna sie teraz tylko w mojej operowanej rece.
Mam nadzieję, że nie miała brata czy siostry... Tak to bywa jak człowiek postanowił, że się nie bedzie pryskał od owadów
Zatem powracam do tematu wątku... Mialam napisac skąd się tu wzieliśmy...
Mój guru ma malutka świątynie z kawałkiem ziemi w Północnej Kalifornii. Tak, wiem, wszyscy sie zachwycą, Kalifornia, plaże, palmy.
Nic z tego. Miejsce jest przesliczne, ale... zimne. Wiadomo, że nie aż tak zimne jak Polska, ale biorąc pod uwagę, że grzeją się małymi kaloryferkami podpiętymi do butli z gazem i ze względu na oszczędności używaja ich tylko i wyłącznie gdy temperatura spada w nocy poniżej zera, to zimą ręce moga przymarznąc do klawiatury komputera.
Tymczasem mój nauczyciel pisze ksiązki i jest wybitnie ciepłolubny. Ktoś mu zaproponowal, że możeby tak załozył świątynie rwóneiż w Kostaryce? Ładnie, ekologicznie, ciepło cały rok...
Zatem mój guru z dwójka uczniów pojechał do Kostaryki jakies 6 lat temu, zeby sie rozejrzeć. Jednak zadne miejsce nie przypadło im zbytnio do gustu, plus wszystkie były koszmarnie drogie. Zajechali równiez do Madhuvan, ale też się za pierwszym razem nie przekonali. wygladało na to, ze nie ma tu ani skrawka płaskiego terenu, tylko dżungla i urwiska. W dodatku agent od nieruchomości zgubił się w lesie i przez kilka godzin go szukali. wyjechali więc, ale po obejrzeniui jeszcze kilku miejsc cos ich ciągnęło z powrotem tutaj.
Odszukali właściciela, ponad 80 letniego Don Emela, który zaczął ich oprowadzać i odkrywać ukryce cuda Madhuvan, o których agent nie miał najmniejszego pojęcia. Przy okazji wysłuchali też smutnej historii- Don emel byl rolnikiem i jak większosc miejscowych utrzymywał sie z hodowli bydła. Zaciągnął kredyt pod hipotekę posiadłości, żeby kupic więcej krów i liczył na spory zysk ze sprzedaży. Okazało się, że trafił na oszusta, który zapłacił mu fałszywym czekiem. Bank wystawil farme na sprzedaż, bo Don emel nie miał z czego oddac kredytu...
Mój guru przejął sie historią, poza tym polubił Don Emela. "Nie stać mnie żeby kupic Twoją ziemię. Ale jestem w stanie spłacic dług do banku"- i tak się dogadali. oczywiście bank trochę walczył, bo sprzedaliby ziemię z większym zyskiem, ale dzięki analitycznemu umysłowi jednej z jego uczennic, Wrindy, udało się. Mój guru został właścicielem 100 hektarów ziemi... poczym 50 oddał natychmiast staremu właścicielowi. Nie muszę już chyba dodawać, że po takim wydarzeniu, choc nasza religia jest dla nich totalnie z kosmosu, miejscowi od razu nas polubili.
Skąd pieniądze na to szaleństwo?- ha ha ha. takie pytanie zadaje się w Polsce. W USA nie trzeba go zadawać, bo w 99% przypadków odpowiedź jest prosta- z kredytu. Kilkanascie osób zadeklarowało chęc zamieszkania wspólnie na tym terenie, pobudowania domków itp. Mieli wykupowac działki i... przyszedł kryzys, ludzie się wycofali bo albo stracili pracę, albo nie byli w stanie sprzedac swoich domów w Stanach. Guru został z dwoma kredytami na kilkaset tysięcy dolarów, podobnie zadłużona jest Wrinda. Ale Amerykanie się takimi "drobiazgami" nie przejmują. W USA mamy w tej chwili biznes ze sprzedażą surowego mleka (ponieważ jest to nielegalne i trzeba używac kruczków prawnych, to sie opłaca). Mnisi jeżdżą też czasem na targi, zeby zarobić na misje. No i oczywiście są wływy ze sprzedaży książek mojego guru.
My w Kostaryce żyjemy na razie totalnie z tego co guru i nasi bracia i siostry wypracuja w Stanach. Za kilka lat bedziemy tu urządzać retreaty i z tego sie utrzymywać, ale do tego jeszcze dłuuuga droga. Jest jednak coraz bliżej celu i powoli ludzie sie o nas dowiaduja i zaczynaja nas odwiedzać. Wychodzimy "z lasu"