Oj, dawno nie miałam czasu nic napisać ani nawet za bardzo poczytać... Może w Polsce na "wakacjach" nadrobię
Guru juz dawno pojechal i wprawdzie internet w koncu naprawilismy, ale załoga nam sie zmniejszyła, co oczywiście zmniejszyło zasoby czasowe no i co i raz coś sie wydarza, co wywraca do góry nogami zaplanowane (teoretycznie
) zycie mnicha
Jeszcze zanim nasz nauczyciel wyjechał mielismy przeprawę z "Wariatem". "Wariat" przyjechał z wizytą, rodzina się cieszyła, że u nas nie bedzie pił, palił i ćpał, bo i co niby, skoro my nawet kawy nie pijemy
I było super, kopał mi w ogródku, sprzatał krowie kupy... Ale niestety zacna rodzina i my optymisci nie wzieliśmy pod uwagę jednaj rzeczy- nasza dźungla jest pełna halucynogennych grzybów!
"Wariat" porobił testy, po czym uraczył sie herbata grzybową i w połaczeniu z jego antydepresantami na drugi dzień ta urocza mieszanka doprowadziła do jakiejs manii psychotycznej i ataku paniki.
Nasza ekipa wyjeżdżała tego dnia do San Jose, w dźungli zostawałam tylko ja z koleżanka, więc zdecydowali, że zabiorą "Wariata" i oddadzą do szpitala w stolicy. Niestety okazało się, że prywatne szpitale pobieraja opłate z góry i bez wyłożenia 5tys dolców gotówka nawet nie chcieli rozmawiać. Chłopcy zostawili go więc w szpitalu publicznym, ktory po kilku dniach po prostu go wypuscił... Facet pierwszej nocy sam w San Jose stracił paszport, komputer, plecak, zablokował kartę bankomatową... Potem zadzwonił że znalazł "przyjaciół" co sie nim zaopiekowali i u nich zaczeka na nowy paszport i zmiane rezerwacji biletu. Odetchneliśmy. Niestety po dwóch tygodniach nagle pojawił sie u nas razem z goścmi co przyjechali z San Jose
powiedział, że rodzina u której byl go wyrzuciła (czy można się dziwić?) i że mają jego pieniądze.
Stracił wszystkie lekarstwa, więc znowu powieźliśmy go do lekarza, gdzie kręcił jak mógł, na szczęście Gauruć poszedł razem z nim. Musieliśmy też załatwic kilka innych spraw w miasteczku. 'Wariat" pedzil z wózkiem przez supermarket w takim tempie, ze nie zdązyłam zrobic wszystkich zakupów. W pewnym miejscu Gauruś musiał wejść do sklepu i cos załatwić a ja zostałam z Wariatem na ulicy... Ten natychmiast zaczął zbierać niedopałki papierosów
A potem dorwal jakiegos faceta i wycyganił od niego papierosa. W samochodzie nieustannie gadał o grzybach i o tym, ze musi wrócić do rodziny u której był, że to gangsterzy i ze mu ukradli pieniądze.
Od jego rodziny wiedzielismy, że w przeciągu dwóch tygodni bedzie mial paszport i bilet, jego siostra błagała żebysmy go przechowali, aranzowała kogoś kto mial przyjechac po niego i wsadzic go do samolotu... Ale jak upilnować 45-letniego faceta, który byl 2 razy wiekszy od każdego z naszych chłopaków/ Zaaplikowalismy mu lek, nie protestował. Sęk w tym, że choć na wiekszość osób ten lek działa otepiajaco, u niego wywoływał pobudzenie. Wariat nie spał całą noc. Cały dzień biegał gdzies po pagórkach i obawialismy sie, że zbiera grzyby... w pewnej chwili usłyszelismy silnik samochodu, na szczęście tylko go przestawił.
A nastepnego ranka juz go nie było... Zostawił list, że jedzie do tamtej rodziny, że ukradł jakies monety co były w samochodzie, spiwór i plecak... Oczywiście lekarstw nie wziął ze sobą... Odstawienie tego psychotropu może mu zaszkodzić na całe zycie.
Kilka dni później zadzwonił czy może wrócić, bo oni mu oddali tylko 150 dolarów... Odmówilismy i strasznie sie wkurzył. A my nie możemy byc pewni dnia ani godziny, póki nie opusci kraju... Wiemy, że paszpost jest gotowy, nie odebrał go...
Nazywam go Wariatem. Ale to nie jest człowiek chory psychicznie ani szalony. Jest uzalezniony od narkotyków i alkoholu, co jak mi sie wydaje jest o wiele gorsze niż prawdziwa choroba psychiczna.
I jak tu się zachować? Przecież mnisi sa po to, zeby ludziom pomagać, czy mozna kogos dyskryminować, odmówic mu prawa odwiedzenia świątyni, bo ma problem? Przeciez po to własnie są takie miejsca, zeby takim ludziom pokazać inna drogę... Może powinnismy się jednak najpierw postarać o jakiegoś mnicha psychiatrę zanim taki gośc ponownie zawita w nasze progi? Bo inaczej wszyscy możemy skonczyc w tym szpitalu w San Jose, gdzie chodzi się w uniformach na bosaka