Nie pamiętam. A przecież nie miałam wtedy zrytego beretu... Nie pamiętam kiedy miałam jakie badania. Nie pamiętam weekendu.
Może czułam się zwolniona z myślenia, skoro przemierzając niekończące się korytarze centrum onkologicznego musiałam iść za tropem mojego Anioła...
A tych badań i wizyt jednak trochę było...
Chirurg. Dużych rozmiarów kobieta. Zastanawiałam się czy przy takich gabarytach może być precyzyjna. Nikt inny czulej i dokładniej nie badał moich piersi. Pani doktor: czapki z głów!
USG. Dostałam ostrzeżenie, że lekarz, który mnie będzie badał nie należy do miłych. Ale za to należy do fachowców. Na tym bardziej mi zależało. Guz o średnicy 4,5 cm. Powiększone węzły chłonne – pod pachą i podejrzenie wzbudził podobojczykowy.
Biopsja cienkoigłowa. Badaniu poddane tylko węzły. W wartowniku komórki atypowe. W podobojczykowym komórki rakowe.
Mammografia. Upłakałam się jak bóbr. Wcisnąć twardego kalafiora pomiędzy „szybki”...kobietka prawie płakała ze mną...
Biopsja gruboigłowa. Ten sam dr, co USG. Znieczulenie. Strzały jak z kapiszonowca. Zaklejenie opatrunkiem. Kilka miesięcy później moja przyjaciółka miała robioną przez niego biopsję mammotomiczną. Zapytała z zachwytem: Widziałaś jego oczy? Mogłabym się non stop w nie wpatrywać. A ja go nie pamiętam. Kojarzę, że wysoki i chyba z brodą i chyba łysy...
Wyszłam do pokoju po-zabiegowego. Przez 2 godziny nie mogłam się opanować. Wyłam jak zaszczute zwierzę. Próbowałam się wyciszyć, uspokoić. Zaczęłam grać w jakąś grę zręcznościową na komórce.
Po raz drugi w życiu przekonałam się, że negatywna adrenalina sprzyja mojemu myśleniu.
To mi nie pomogło.