Melduję, że od kilku dni łykając biblock czuję poprawę.
Za to wczoraj na własne życzenie sobie ciśnienie podniosłam. I mam nadzieję, że na tym ciśnieniu sprawa się zakończy.
Otóż pognałam z małżem na łąki, co by wiązówki błotnej narwać, póki kwitnie (n i okolica pełni księżycowej więc najlepszy czas na zbiory).
No i narwałam. A ona rośnie jako takie dość wysokie krzaczysko na podmokłych terenach łąkowych. A jak wróciłam do domu to najpierw spadł ze mnie kleszcz nr 1.
Potem, po rozebraniu się i szczegółowej rewizji, paskudę nr 2 zdjęłam z łydki.
A kleszcz nr 3 został strzepnięty z bluzy.
Brrrrr....
Prysznic, przed snem inspekcja - nic. Dzisiaj rano też nic nie znalazłam. A akurat kuzynka zadzwoniła, że miała rumień i dostała antybiotyk na "d" (nazwy i tak nie zapamiętałam) i ma brać przez miesiąc.