wiem o co Ci chodzi i rozumiem, że nasza akceptacja jest w naszej głowie i nasze kompleksy też tam są.
wiesz mam te 30 parę lat i może to jest ostatnia okazja w życiu by wyglądać dobrze - na zadowalającym mnie poziomie.
mam 1000 innych problemów ale ten mi przeszkadza obecnie najbardziej...... moja granica akceptacji całej sytuacji i akceptacji siebie się wyczerpała.
Kiedyś cieszyłam się, że żyję i czułam się świetnie -pełna akceptacja siebie i tego co się wydarzyło ale teraz nie chce dłużej tak funkcjonować. Wiesz nie chce nosić namiotów i zabudowanych pod szyję ubrań, chce mieć możliwość ubrania normalnych głęboko wykrojonych sukienek.
Jak ubiorę bluzkę i ktoś - uczeń-zobaczy bliznę to nie chce słyszeć od dzieci dziwnych pytań:
a pani jest kobietą czy mężczyzną
albo jak mi w szkole dziecko się zwierza, że jego babcia też idzie do szpitala na leczenie bo ma raka. Czemu przyszło z tym do mnie a nie do swojej wychowawczyni? widocznie widziało bliznę u mnie i u babci albo rozmawiało z rodzicami.
dzieci są szczere.
Nie chce narażać innych, szczególnie dorosłych na widok mojej blizny ot i tyle. Znudziło mi się noszenie chusteczki na szyję, żeby przypadkiem na studiach ktoś nie zauważył blizny czy tego że jedna pierś jest wyżej a druga niżej.
Nie akceptuję swojej wagi, cellulitu, trądziku, kłaków co rosną nie tam gdzie trzeba i innych takich.
zmiany są potrzebne.... miałam problem z kręgosłupem- zmieniłam łóżko, buty, zaczęłam prosto chodzić- tzn mój plecak z laptopem świetnie prostuje mi postawę i problem z bolącymi piętami minął.
Teraz ubieram butki na obcasie, których wcześniej nie nosiłam
i jest ok.
Zmieniło się moje nastawienie - chce nosić to czego nie chciałam kiedyś. Moje marzenie to teraz czerwona sukienka
bo uwolniłam się od wewnętrznych kajdanów mojej duszy i stereotypów typu nie powinno się nosić tego czy tamtego, to nie przystoi chrześcijance..... itd
dobra więcej nie piszę bo zaraz się rozniesie na mieście, że mi odbiło
ide sprzątać będę wieczorkiem