Aniu, nie wiem, które rozstania są łatwiejsze. Mój chorował pół roku, przy czym przez 3 m-ce był z nim utrudniony kontakt, był przerzucany ze szpitala do szpitala (na neurochirurgii usłyszałam: A czego pani chce - my tu nie leczymy, my tu operujemy). Byłam przerażona, że we trzy (mama, siostra i ja) nie umiemy się nim dobrze zaopiekować: tak zwyczajnie, fizycznie - podnieść, umyć, nakarmić, a przecież ważył nie więcej niż 55 kg... Dopiero gdy poszedł do szpitala i w ciągu 3 dni doprowadzono do odleżyn tak głębokich, że widać było kość ogonową (a zabraniano nam się nim zajmować, bo niejako miał opiekę), to serce nam naprawdę pękło... A a wypisie szpitalnym znalazło się słowo kacheksja....
Pamiętam, jak po pogrzebie taty mówiła: "Wiesz Aniu, to nie mama ani brat. To moje życie umarło"...
Mama odeszła 3 lata później tak, jak żyła: cicho i skromnie: zawieziona do szpitala postanowiła umrzeć, szybko, by nie robić nikomu problemu (juz 1 dnia załatwiła księdza, etc.)...Nikt jej nie zatrzymywał, za bardzo tęskniła za swoim Romkiem.