Kolejny paskudny rok się szykuje, zdaje się że stracimy oba pieski
Gdy wróciłam z Polski widać było, że ona się postrzały. Dhuli będzie miała 12 w grudniu. Bhima jest kilka miesięcy starszy od niej. Bhima miał ogromną nadwagę, bo Jamie nie przejmował się i wyrzucał resztki kuchenne bez zastanowienia. Zrobiłam o to szereg awantur a gdy nie poskutkowało, przejełam całkowicie pieczę nad resztkami a w końcu pojawiła się beczka kompostowa, gdzie żywnosć mogła być bezpiecznie rozłożona na czynniki pierwsze bez udziału psich czy innych żoładków.
Wzięłam się za zadanie odchudzenia Bhimy. Początki były bardzo trudne, bo się rozleniwił i nigdzie nie chciał chodzić, zresztą był za ciężki. Niosłam żarcie i rzucałam po drodze, żeby tylko za mną poszedł. Porcje jedzenia dla niefo zostały zmniejszone o połowę. Długo to trwało, ale w końcu pojawiły się sukcesy. W miare znikania psiego tłuszczu, spacery się wydłużały i stały się nagrodą same w sobie. Niestety beze mnie Dhuli chodziła gdzies sama rzadko, a Bhima prawie wcale.
Gdy jeszcze sezon cykadowy był w pełni i zwierzaki się nimi zajadały zauważyłam któregoś dnia że suce obwisła skóra na mordzie z jednej strony. Najpierw się niezbyt przejęłam. Myślałam, że może się rozcięła na drucie kolczastym i za kilka dni się wszystko zagoi. Wtedy jeszcze karmiliśmy je na zmianę, raz ja raz Gaur. Któregoś dnia Dhuli przestała przychodzić gdy Gaur wołał ją na kolację... To jeszcze nie było nic niezwykłego, ona jest trochę "chora psychicznie" od początku, coś jej najwyrażniej zrobili ludzie u których się urodziła, że jest bardzo podejrzliwa i nadwrażliwa. Gaur pryskał jej parę dni wcześniej jakąś ranę śrdkiem dezynfekującym i uznaliśmy że się na niego obraziła. To sie zdarzało wcześniej. Gaur się jednak zdenerwował i stwierdził, żebym ja karmiła psy rano i wieczorem. Jednak dwa dni później Dhuli choć przybiegła entuzjastycznie, to na widok miski z jedzeniem schowała się do budy.
Wywabiłam ją stamtąd i usiłowałam podsunąc miskę. Zjadła trochę, ale w dziwny sposób, jakby podrzucając jedzenie do góry, zaśliniła się przy tym okropnie, poczym poszła do miski z wodą i wypiła bardzo dużo, wytarzała się po ziemi i jedzenia juz nie dokonczyła. Sytuacja się powtrzyła. Kiedyś gdy jeszcze polowały zdarzało im się wrócić z kolcami jeżozwierza w mordach. To skutkowało pianą na pysku i niechęcią do jedzenia. Ale Dhuli od dawna nie polowała a w pysku nie było widać nic podejrzanego, nie straciła też żadnego zęba.
Męczyła mnie ta obwisła warga i nieco mniejsze oko. Może miała wylew? Doktor Google podpowiadał zapalenie nerwu twarzowego. Zaczęłam jej moczyć sucha karmę i pomogło. Teraz zjadała wszystko bez problemu. Moczyłam tak przez kilka tygodni aż któregoś dnia poszliśmy nad rzekę. Dhuli znalazła kość i bez żadnych problemów zeżarła ją w całości. Uznałam, ze koniec z moczeniem, zresztą wydawało się, że warga mniej obwisa. To było chyba pod koniec kwietnia, bo w rzece było już nieco więcej wody, a w tym roku deszcze zaczęły się wcześniej.
W połowie maja zauważyłam, że długa sierść Dhuli bardzo się kołtuni. Choć obciełam jej yego trochę ku mojemu zdumieniu za 2 dni kołtumów było jeszcze więcej. Gaur przyniósł dobre nożyczki i zrobiliśmy mocne cięcie. Od paru dni miałam wrażenie, że Dhuli schudła, ale to co zobaczyliśmy po obcięciu sierści wprawiło nas w szok. Skóra i kości! Apetyt miała ogromny, więc sywierziliśmy najpierw że zwiększymy je porcje żywności. Być może to była reakcja na poprzednie problemy z odżywianiem. Dhuli zaczęła miec jednak i inne objawy- coś jak kaszel i chrypiące szczekanie. Nie było rady, trzeba było wziąc ją do weterynarza. Jest to tutaj bardzo droga sprawa, wydaliśmy 600 dolarów na 2 wizyty, 2 testy krwi i antybiotyk. Wet ztwierdził zapalenie płuc i problem z nerkami, nakazał dietę wysokobiałkową, niskotłuszczową. Niestety zalecenia sobie, a życie sobie. W lokalnej aptece mieli tylko kilka puszek specjalnej karmy wysokobiałowej. Rzeczywiscie było widać różnicę, pies przestał kaszleć i chudnąć. Ale głos miała dalej zachrypnięty, a mimo ponad miesiaca brania leku na nerki sierć nadal jej wychodziła. W końcu kaszel pojawił się znowu i od tygodnia znowu dajemy jej antybiotyk i znowu pomaga. Ale łysieje dalej i chrypi dalej...
Kłopoty z Dhuli sprawiły, że nieco mniej uwagi zwracałam na Bhimę. Zauważyłam w pewnym momencie lekką zmianę w kształcie jego pyska ale uznałam, że może tez zaczyna mu się robić to co Dhuli z wargą, a może po prostu sa to zmarszczki. Bhima wykazywał się teraz wielka ochota do spacerów, jednak znowu spowolniał i włokł się z tyłu. I zaczął kichac oraz chrząkać jakby coś mu przeszkadzało oddychać. Czyżby zaraził się od Dhuli? Przecież starałam się myć ich miski po każdym posiłku.
Bhima coraz częściej zaczął się chować w ciemnych miejscach, nawet gdy nie było burzy. Kilka razy zdarzyło się, że znikał w porze karmienia, rzecz niesłychana w historii jego życia. Oczywiscie jest pora deszczowa więc burze się zdarzają, ale on nigdy wcześniej nie reagował tak na niezbyt bliskie grzmoty. Na policzku pojawiło mu się zgrubienie. O nie! pewnie ząb mu się psuje, a my własnie całą kasę wydaliśmy na leczenie Dhuli! Któregoś popołudnia Bhima zdrzemnał się przed domkiem chłopaków. I to oni odkryli, że Bhima krwaił z pyska. Od czasu do czasu widywałam na werandzie krople krwi, to jednak nic niezwykłego. W tropikach psy zawsze mają jakieś botfly, nie szprycujemy ich chemikaniami co miesiac, więc zdarza się że któraś botflaja dożyje momentu gdy się wygryzie z psiego ciała. Ale choć oglądałam onoje nie byłam w stanie wykryć u którego z nich pasożyt powodował krwawienie. Teraz tajemnica się wyjaśniła. Daliśmy mu antybiotyk, licząc na to, że jak zapalenie przejdzie bedziemy mogli zabrać go do weterynarza i wyrwać chory ząb. Niestety opuchlizna nadal się powiększała. Aż wczoraj Gaur zajrzał psu do pyska. I znalazł ogromnego guza. Wet dzisiaj potwierdził- zaawansowany rak szczęki, nic się nie da zrobić