Oooooo...widzę, że tu więcej takich po 40 tce (?). Ja też gruuuubo....
U mnie to ciut inaczej było. Jakoś w listopadzie ubiegłego roku, coś mi się przestał podobać jeden cycek, oglądałam, macałam i prawie miałam zamiar wpaść w panikę. Ale, że ja raczej rozsądna baba jestem, poleciałam prywatnie na usg. pan doktor mnie postraszył, więc z marszu do mojej lekarki rodzinnej. Od razu skierowanie do WCO, tam błyskawiczne badania...wszystkie. No i jak już stało czarno na białym, zaczął się nowy rok, a z nim....ten diabelski pakiet onkologiczny. I od nowa....dodatkowe badania, myślałam, że mnie coś tam trafi. Zresztą nie tylko mnie, bo się bajzel taki zrobił, że nikt nic nie wiedział. Ale najśmieszniejsze było to, jak już dostałam tel. że mam się stawić na pierwszą(oszczędzającą) operację do UCK. Czekam ja sobie z torbą szpitalną, czekam, a tu nikt mnie nie woła. W końcu po kilku godzinach okazało się, że w szpitalu nikt nic nie wie o moim przyjęciu. Zero komunikacji między WCO, a UCK. No i dopiero za 2 tygodnie się załapałam. Niestety, okazało się, że guz wycięty niedoszczętnie i za miesiąc, czyli w marcu br ucięli mi calego razem z wartownikiem. Na szczęście wyniki były dobre, więc szacowne konsylium orzekło, że tylko hormonoterapia wystarczy. No i wsuwam ten tamoxifen......Ufffff ale się rozpisałam....