Smutek i bezradnośc...
Ciocia albo coś ściemnia albo sama nie rozumie co jest grane. Dziś mama powiedziała mi, że ciocia nie dostaje już Faslodexu. Mama mówi, że ponoć lekarka jej powiedziała, że "skoro to nie pomaga, to nie ma sensu tego brać". W sierpniu ma byc tomografia we wrześniu rezonans, po którym "może da cioci jakies tabletki". Ciocia w dalszym ciągu odmawia chemiiNo to sie pytam mamy czy ciocia ma progresję. A mama mówi, że nie. No to mi juz kopara opadła...
Przedwczoraj znowu jexdziła do cudotwórcy od kręgosłupa. Z takim rezultatem, że ponoć ją "przewiało" i dodatkowo wysiadł jej bark. Przestała brac antybiotyk, nakazala wujkowi zakupić aspirynę. Caly czas ma temperaturę, 37 lub lekko powyżej (a normalnie ma poniżej 36
), więc już myslę czy to nie od wątroby... Pytam znowu mamę czy nie ma progresji, "nie, nie ma progresji w wątrobie". Ale ciocia zabroniła mamie przyjeżdżac i pomagać, nawet nie odbiera od niej telefonów. Teraz pomaga jej jeden z wujków. Ciężko się czegoś dowiedzieć w takiej sytuacji.
No weźcie mi powiedzcie czy onkolog przy zdrowych zmyslach odstawiłby lek pacjentowi ze stabilizacją choroby? Nie dając skierowania do jakiejs poradni leczenia paliatywnego czy hospicjum? Coś mi tu nie gra. Albo lekarka jest głupia (hmmm, skoro przez 2 lata nie zauwazyla przerzutów w wątrobie...), albo ciocia ukrywa co jej naprawde powiedziala, albo ciocia nie zrozumiała co lekarka powiedziała. Martwie się