Mój ojciec należał do partii, ale robił też szopkę do kościoła, i takie tam inne kościelne sprawy, na Boże Narodzenie. Oczywiście szybko musiał się rozliczyć ze swoich postępków. Jego odpowiedź była prosta, "ja bym nigdy tego nie zrobił, ale żona ... przecież z tego powodu nie mogę dopuścić do rozpadu związku" (który po bardzo wielu latach i tak się rozpadł, ale z innego powodu). Oboje rodziców prowadzili w domu podwójne wychowanie, inne przekonania na zewnątrz, prawda w domu. Kiedyś na lekcji historii nie wytrzymałam, jak o Katyniu była mowa. Dziwna reakcja, a właściwie brak reakcji nauczycielki. Podejrzewam, że doskonale znała prawdę, ale .... Jeździliśmy z braćmi na kolonie, reszta wakacji u babci w Warszawie i tak do skończenia szkół. Przeszłam bardzo różne etapy życia i w dzieciństwie i w dorosłości, bardziej zasobne, mizerne. Nie wykreśliłabym nic, bo to wszystko czegoś uczyło, coś dodawało.
Brak tego czego na pewno nie będzie już. Mimo tamtych trudnych czasów, dużo większa pogodność, bezinteresowność ludzi. Ja to tak pamiętam, w takim otoczeniu rosłam. Dzieciaki bawiły się razem, mimo, że to było osiedle domków jednorodzinnych, ogrodzonych, ale każdy do każdego mógł zawsze wejść. Długie rozmowy z sąsiadami przez płot i wspólne imprezy, ale imprezy dotyczyły dorosłych. Dzieciaki o słusznej porze musiały iść spać.
Wracając z Warszawy naszym nowoczesnym pendolino (nie urywa d...) przypominałam sobie czasy kiedy ojciec wsadzał nas do pociągu przez okno, a najmłodsze/najmniejsze dzieci jechały w takich otworach do których wchodziło się z przedziału, ale były nad korytarzem. Prawie jak kuszetka, bo dało się tam tylko leżeć. Takie wspomnienia z minionych czasów.