Wyciągnęłam córce malutkiego kleszcza z łydki. Na pewno złapała go dzień wcześniej w naszym ogrodzie. Jako że trafiliśmy na długi weekend, kleszcz siedział w sterylnym pojemniczku z mokrym wacikiem w lodówce. W piątek córa zawiozła go do laboratorium Diagnostyki, ale oni dalej mieli dłuuuugi łikend(!), kazali zamrozić. Dziś go wreszcie przyjęli do badania - wynik za 14 dni i 170zł skasowane.
Po ugryzieniu nie ma śladu, nie ma też objawów chorobowych. Córa zaryzykowała i nie wzięła antybiotyku, czekamy z lekką telepką na wyniki.
Gdyby co ( tfu, tfu), to Mag napisała super instrukcję, co robić. Dzięki
Parabolka, miałaś pecha. Trzymam za to, żeby nie było borelki.
A ja mam już fobię, ciągle mi się wydaje, że coś po mnie łazi, oglądam się, każę chłopu memu zaglądać tam, gdzie mój wzrok nie sięga...horror!