Tak Słoneczniku, Bóg działa przez inne osoby, ale potrzebna jest do tego ogromna wiara. I nie ma tu nic do tego Kościół, jako organizacja i datki. Dając na mszę, wierzymy, że Bóg nam pomoże i ta wiara jest ważna, a nie datek, dzięki niej włączamy przycisk "nadzieja". Dla Perły maja to być Filipiny i niech tak się stanie.
Jeśli mowa o doświadczeniach, to opiszę historię mamusi, też amazonki. Był grudzień 1975, ginekolog wykryła guz w badaniu palpitacyjnym i zaleciła zajęcia się tym. Mamusia zwlekała (dowiedziałam się o tym dopiero niedawno) bo były przygotowania do mojego ślubu (kwiecień 1976). Gdy pojawiła się u lekarza, guz był nieoperacyjny. Zaczęli od radioterapii. Pamiętam skórę po niej. Jeden węgiel
W tym czasie pojawił się w Poznaniu Harrison. Uzdrawianie było w kościele Dominikanów. Nie wiem, czy pomogło, ale mamusia czuła przechodzące prądy przez ciało (może to autosugestia). Po radio była mastektomia i leki (chyba coś w rodzaju tamoksifenu - zapomniałam nazwy) dostępne w aptekach leków sprowadzanych z zagranicy. Czasem ich brakło. Mamusia mimo zaawansowania choroby spokojnie żyła 16 lat. Po tym czasie był przerzut do wątroby. Tym razem była chemia. Lekarz poinformował brata, że 4-ry miesiące lub 4 lata. Dała radę 4 lata, a zmarła na niewydolność krążenia, a nie na raka. Serce to była choroba równoległa. Myślę, że tak długie przeżycie przy zaawansowanym raku i przerzucie, to wynik jej głębokiej wiary i zawierzenie swojego losu Matce Najświętszej.