Dowód na istnienie felinoterapii... Tiaaaa.. Albo: Historia Tosi, która doopę juniorowi uratowała ;-) A było to tak: od zeszłego tygodniu junior sobie grabiła (nie powiedział o kiepskiej ocenie - a ona do czwartku wpisana do dziennika elektronicznego, o planowanych sprawdzianach (a na ten tydzień tylko 2 i 2 kartkówki), nic się nie uczył - bo przeciez nie musiał). Więc wczoraj w drodze powrotnej do domu zapodaliśmy sobie pogadankę. Junior w takich chwilach wpada w czarną rozpacz (jaki ja jestem gupi, do niczego się nie nadaję, za karę nie tknę kompa przez 2 mce, etc.). Weszliśmy do domu i do dyskusji przyłączył się małż, który ma silną alergię na juniorowy język jaskiniowców (wrrrrr, wr!, wwwwrrr). Junior już miał wchodzić do pokoju i zamachnął się by trzasnąć drzwiami, wqrwiony małż za nim z odpowiednim komentarzem. I pewnie zakończyłoby się niezłą aferą gdyby ich wzrok nie padł na rozanielone spojrzenie kucającej Tośki... spod której wypływała kocia Huang He