Sprzęgło diabli wzięli. I tak bez sprzęgła potoczyłam się na dwójce pod samą domową bramę. Dobrze, że cała trasa z pierwszeństwem i że ruchu nie było. Ucieszyło mnie, że nie musiałam rupiecia przy drodze zostawiać i wracać na piechotę. Ucieszyło mnie, że nie zepsuł się np. na wiadukcie, bo co ja bym biedna wtedy zrobiła? Oczywiście telefonu ze sobą nie miałam, bo przecież tylko wyskoczyłam z domu na chwilę.
Śmieję się, bo wczoraj też pierdykło sprzęgło w mojej toyotce
Sytuacja może nawet bardziej dramatyczna, bo niedoświadczony młody szofer bez wyobraźni - okłamując zresztą rodziców - pojechał sobie autem do Bolkowa (a to ponad 60 km i góry już) i tam mu się to zrobiło. Najpierw dzwonił, że jest 30 km od domu i że się trochę spóźni, bo ma "lekkie" problemy z samochodem, aż w końcu, tak koło 20.30, przyznał się, że utknął, do tego nie wie, gdzie, bo nie w samym mieście, tylko gdzieś za (a on z orientacją w terenie zawsze miał problemy, nie zna nawet dobrze miasta, w którym mieszka ponad 18 lat)
Szlag mnie trafił głównie dlatego, że ja akuratnie byłam na relaksującej babskiej wódce
A mąż na raniutko do roboty. A toyota nie ma haka. Wzięłam tatę i pojechalim szukać. Na miejscu okazało się, że chłopaki stoją na polnej ścieżce na pustkowiu, przy wąskiej krętej drodze bez pobocza! i niestety, ale laweta niezbędna. Weż ją znajdź na zadupiu po 23
Znależliśmy. Auto zabrali do Bolkowa, a my już po 1 w nocy byliśmy w domu
Młody, mówiąc delikatnie, taki raczej mało pokorny
, zwłaszcza skoro pan laweciarz orzekł, że ze starości ta jakaś tarcza poszła i że to niczyja wina. Auto do odebrania prawdopodobnie w poniedziałek (całe szczęście, że mam ferie!), koszt: w sumie jakieś 8 stówek
Chłopak zarabia - będzie musiał się dołożyć. Ale Moszna i tak chyba pójdzie się rypać